31 maja 2010

Offline

Nowa Zelandia ma jedna ogromna wade. Jezeli uwazacie, ze internet w Polsce jest drogi, sprobujcie go zlapac na wyspie, ktora ma wszedzie daleko :) Otoz w NZ internet jest kosmicznie drogi. W hostelu placilem 6$ za dobe z limitem... 160MB!!! Aktualnie przeprowadzilem sie do docelowego mieszkania (o tym pozniej) i jestem offline. Nie mam zasiegu zadnej sieci, ktora mozna oplacic, wiec bede musial wymyslec cos innego. Do tego czasu jestem offline i korzystam z kafejki, ktora notabene nie jest daleko od mojego miejsca zamieszkania :)

Przeprowadzilem sie wiec, wczoraj Linda (ta sasiadka) i Kitty przyjechaly po mnie samochodem, co pozwolilo mi zaoszczedzic tachania bagazy przez cale miasto. Przywiozly mnie do swojego mieszkania, pokazaly pokoj i kazaly sie rozgoscic. Rozrzucilem rzeczy w kolo swojego lozka, ktore jest aktualnie jedynym elementem wyposarzenia mojego pokoju (poza zabudowana szafa) i poszedlem na dol. Na dole poznalem Clint-a, czyli drugiego wspollokatora, ktorego Kitty i Linda za bardzo nie lubia. Ogolnie chlopak ma ok 30-tki ale ze wzgledu na zajadanie sie papkami dla silaczy wyglada duzo starzej. Ma wysokie ego i nie za bardzo rozmawia z kimkolwiek. Dziwny jest, no ale jest i dziele z nim lazienke, wiec sie przyzwyczaje :)

Mieszkanie jest bardzo ladne i przytulne. W zasadzie to domek jednorodzinny. Na dole jest salon, kuchnia i lazienka Kitty, na gorze 3 sypialnie i lazienka, ktora dziele z Clintonem. Jest tez maly ogrod, po ktorym jak wspomnialem gania sie pies z krolikiem i na ktorym rosna dziwne roslinki, w tym kaktusy. Za to na parkingu przed szeregowcem rosna cytrynki! Nie wiem czy mozna je sobie tak zabierac, ale na pewno kiedys sprobuje. Moj pokoj jest stosunkowo maly, szacuje moze na 8m2, ale wystarczy, poniewaz i tak wiekszosc czasu pewnie bede spedzal w salonie na dole.

Teraz troche o wspollokatorkach. Jesli przedwczoraj nie bylem pewien czy sa lesbijkami, wczoraj zostalem oficjalnie poinformowany :) Po wprowadzce przyszla kolej na poznawanie sie z "przyjaciolmi rodziny". Otoz Kitty i Linda sa para. Co prawda roznica wieku (13 lat) jest spora, ale w Polsce tez to nikomu nie przeszkadza :P tak do Ciebie mowie! Linda rozstala sie z mezem jakies 14 lat temu, kiedy jej najmlodsze dziecko mialo 2 lata. Od tej pory wychowuje dzieci sama. Ma ich 4. Niestety nie pamietam wszystkich imion, ale z tego co pamietam maja 14,16,18 i 21 lat. Sa bardzo sympatyczni i ciekawi, poniewaz nie byli nigdy dalej niz w Australii, ciekawi ich wszystko o Europie, nie tylko o Polsce. Na tyle ze pytaja poczawszy od McDonalda (czy mamy u siebie), skonczywszy na pytaniu, czy jemy przy stole czy np palcami przy telewizorze (jak to oni maja w zwyczaju :) ). Niestety nikt nie przyklada za bardzo wagi do ich edukacji i dzieciaki przekonane sa, ze Coca Cola czy Cadbury to firmy z Nowej Zelandii i nie maja pojecia, czy ktos na swiecie jeszcze je ma :p Przypomina to troche dzieci Francuskie, ktore tez uwazaja, ze wszystko co maja w sklepach jest francuskie, a jajka biora sie ze sklepu.

Poniewaz nie mam za duzo czasu (kafejka i choreondalne 3$ za 0,5h), szybko o kulturze.
Kiwi sa bardzo tolerancyjni. Jesli nie jestes w stanie sie do tego przyzwyczaic - nie zrozumiesz. Mnie akurat nie bardzo interesuje kto, co i jak robi, wiec nawet mnie to nie rusza. Ale do rzeczy. Linda i Kitty sa para. To raz. Cala rodzina Lindy akceptuje Kitty i nazywa druga mama. To dwa. Dzieci Lindy (z wyjatkiem najmlodszej 14 letniej) wszystkie pala i pija! Co prawda nie duzo, ale jednak. Linda twierdzi, ze to ich zycie i one powinny decydowac co jest dla nich dobre a co zle. Wszystko od 16 roku zycia. 18 latka jest w ciazy ze swoim chlopakiem i mieszka razem z rodzina. Ogolnie jak na nasze Polskie warunki jest to mocno zwariowane, ale jedno trzeba na pewno przyznac. Sa bardzo zzyta rodzina i bardzo sie szanuja na wzajem i pomagaja sobie. Wyglada to bardzo milo i bardzo mi milo, ze pozwalaja mi z nimi byc i wysluchiwac i wykrzykiwan angielskich :) To pomoze mi sie troche poduczyc. Przy okazji, jakkolwiek pochwale sie, ze wszyscy mi tu mowia, ze moj angielski jest bardzo dobry i wogole skad sie wzial, bo np skosnoocy mowia fatalnie po angielski (i tu seria dowcipow o skosnookich ;) ), tak musze przyznac, ze moj angielski nie pozwala na uczestniczeniu w grupowej rozmowie. Tzn bedac z cala rodzina (czyli 8 osob, bo + 2 znajomych), nie rozumiem co sie do mnie mowi, dopoki sie nie skupie na osobie, ktora do mnie mowi. A jak to w takich rodzinach bywa, wszyscy mowia jednoczesnie :) Ale pewnie sie przyzwyczaje. Nie ma to jak porzadna szkola jezyka angielskiego! Dzisiaj kolejna porcja zwiedzania i urzadzanie sie w malym pokoiku.

Na koniec mala lekcja slangu NZ :) "take the piss" oznacza tutaj nabijanie sie z czegos. Bardzo popularne w kontakcie z ta rodzina. Postaram sie dostarczac wiecej nowosci jezykowych.
I oczywiscie przeprosiny za serie bledow. Pewnie jest ich mnostwo, ale jak sie domyslacie NZ kafejka nie ma slownika ani polskich liter :P
Tyle z Mt Wellington w Auckland. Do uslyszenia :)

2 komentarze:

Magda pisze...

Jak chcesz szybciej korzystać z kafejki to spróbuj napisać wpis w notatniku w domu i skopiować go w kafejce z pena, albo dyskietki ;)
(przynajmniej poniedziałek zaczynam dobrze, tj. nowozelandzkim wpisem :))

Unknown pisze...

W końcu masz porządną motywację, by szybko znaleźć pracę. Będzie darmowy internet :D

Prześlij komentarz