29 maja 2010

day 1

Jestem padnięty. Dzień na pewno mogę zaliczyć do udanych, ale ledwo żyję a w dodatku mam odciski na stopach ;)
To będzie wpis o ciekawostkach. Zacznę od wspomnień jeszcze z dnia wczorajszego, czyli dnia 0 (jako, że nie był cały :) ).

Poszedłem sobie na krótki spacerek. Skoro mieszkam w dzielnicy Mt Eden, to głupio było by się nie wybrać na Mt Eden ;) Wyszedłem na jednej z ulic najwyżej jak się da i spotkałem taki ok metrowy płotek z siatki a przy nim ławeczkę. Dziwaczne. Nie będę przecież łamał przepisów w obcym kraju, szukam innej drogi. Obszedłem górę i z drugiej strony znalazłem drogę na szczyt. Ciekawostka nr 1. Co się okazało. Cała zieleń otoczona jest tą siatką i co chwilę są takie ławeczki. W połowie drogi spotkawszy miejscowych przekonałem się, że to nie są ławeczki, tylko STOPNIE! To są stopnie do przejścia przez tą siatkę dla pieszych!!! A ja zrobiłem z 4 km żeby obejść tą cholerną górę... Te stopnie są co kawałek i czasem nawet opisane takim znakiem pieszego. Trudno. Wychodzę na górę i... Ok ciekawostka nr 2. Auckland położone jest na ponad 50 wygasłych wulkanach. Część z nich podobno jest w parkach, część podobno zalana zatoką, część zupełnie zabudowana. I w tym przekonaniu tu przyjechałem. Tymczasem... Tymczasem Mt Eden to wulkan! I oni tego w ogóle nie ukrywają! Wychodzę na szczyt a tam centralnie jest krater! Podobno 200 metrów wgłąb ziemi jest płynna lawa. Mało tego, z góry widać przynajmniej 3 podobne w odległości kilkuset metrów. I teraz jeśli Nowozelandczycy nazywają tutejszych mieszkańców JAFA (Just Another Fucking Aucklander - bo w sumie nie pasuje takie duże miasto do NZ), to niech spróbują się ponabijać z ludzi, którzy mieszkają na zboczu wulkanu! Ci to mają cojones (jak to mawiał mój szef J. /z pozdrowieniami/ ).

Byłem też w supermarkecie. Co prawda taki 24/7 i nie należał na pewno do najtańszych, ale już mogę coś powiedzieć o cenach. Ceny bliskie do polskich. Tak średnio, bo warzywa i owoce stosunkowo tańsze, mięsko droższe. Jeśli chodzi ogólnie o warzywa i owoce to jest ich cały dział (jakaś 1/5 sklepu). Sporej części z tych roślin w ogóle nie rozpoznaję, ani po nazwie ani po wyglądzie. Przyjdzie pewnie czas spróbować. Ciekawostką natomiast jest to, że każdy jest opisany, czyli np "cytryny - zawierają dużo witaminy c - kraj pochodzenia Australia; ogórek - dobry do sałatek i kanapek - kraj pochodzenia Chiny" itd. Pewnie nie tylko ja nie wiedziałem do czego niektóre roślinki służą :p

Tyle wczoraj, kolacja i spanko z zamiarem przestawienia się w czasie. Przerwa w śnie ok 3 rano, kiedy obudziła mnie typowo tropikalna ulewa. Taka, kiedy krople walą tak, że czujesz jakbyś był na koncercie rockowym. Ale słuchawki na uszy i śpimy do 8. Poranek zaczynamy od owocowego śniadania (banany, jabłka i pomarańcza). Dla złośliwych - nie, nie smakują lepiej. Smakują dokładnie tak samo jak u nas :p Po śniadaniu prysznic i pierwsza misja - NZ numer telefonu. Wyszedłem na ulicę sklepów i już po przejściu kilkudziesięciu metrów znalazłem punkt Vodafone. Poprosiłem o prepaida, z nadzieją porównywalnych stawek do Europejskich i.. i dupa. "Poproszę 50$" mówi Pan. Na szczęście z tych 50 do wykorzystania jest 30, co nie zmienia faktu, że 20$ mi wsysło :(
No więc mam Nowozelandzki numer telefonu. Dla znajomych na priv :)

Z numerem wracam do domq i kontaktuję się z przyszłą współlokatorką. Okazuje się jednak, że jest chora i wolała by przenieść powitanie na jutro jeśli to nie jest problem, ponieważ nie może wyjść po mnie na pociąg. W sumie dla mnie nie jest, i tak mam pokój zapłacony do poniedziałku. Tak więc umawiamy się na sobotę rano. Po współlokatorce przychodzi czas na spam. Z wiarą o przyszłą współlokatorkę uzupełniam CV o jej adres jako mój przyszły, uzupełniam numer NZ telefonu i jedziemy. Wysłałem 11 razy na oferty w Auckland. Przed chwilą dostałem pierwszą odpowiedź z prośbą o uzupełnienie formularza rekrutacyjnego :) Wygląda to obiecująco. W końcu pierwszy dzień w dodatku piątek. Przejrzałem jeszcze aktualności i lekko śpiący około południa (w końcu z przyzwyczajenia to pora spania ;) ) ruszam na miasto.

Łapię autobus na jednej z głównych dróg i jadę do centrum. Wysiadam koło uniwersytetu. Budynki kosmiczne, wygląda naprawdę mega profesjonalnie (info dla J :)). Jak sobie przypomnę budynki polibudy, to aż dziw, że Polska ma w ogóle zezwolenie na wydawanie wyższego wykształcenia... Potem rundka wzdłuż portu, przez CBD (już się nauczyłem pierwszego Aucklandzkiego skrótu :) ) i tak przez ok 4h. Zadziwiający jest kolor wody. Gdziekolwiek nie byłem, nawet na lazurowym wybrzeżu, woda w portach zawsze miała kolor szarawo brudnawy. Tutaj natomiast ma ładny niebieski (miałem napisać szmaragdowo - błękitny, ale jestem facetem i rozpoznaję tylko kilka kolorów :p ). W mieście jest bardzo dużo wieżowców ale i parków i zieleni. Mnóstwo ogromnych palm (pozdrowienia dla Aś). Widziałem też budynek IBM (gdybyś też chciał się przeprowadzić P) Wszystko jednak pokażę na zdjęciach jeśli dziś jeszcze uda mi się uploadować. Kilka zasad dla zwiedzających miasto. W centrum światła dla pieszych świecą się przez ok 2 sekundy (zielone oczywiście), potem mruga czerwone, nie tak jak u nas. Potem przez kilka sekund świeci się czerwone a następnie gaśnie, co nie oznacza, że jest zepsute. Aby włączyć światła, trzeba przycisnąć przycisk. Jeśli nie ma pasów, trzeba się rozglądać. Rozglądać i rozglądać, albowiem tutaj nie ma litości dla pieszego. Przeganiają Cię klaksonem jak dzikie zwierzęta. I tutaj cholerne przyzwyczajenie. Gdyby policja chciała wyłapywać emigrantów, to wystarczyło by stanąć na pasach i obserwować w którą stronę człowiek się patrzy. Za cholerę nie mogę się przestawić z lewo-prawo-lewo na prawo-lewo-prawo. Cóż, przyjdzie pewnie z czasem.
No i na koniec zawód. Ogromny zawód. Nie widziałem jeszcze żadnej papugi! Wiem, że mieszkam w centrum i trudno wymagać, ale przynajmniej jedna by się pokazała! Widziałem za to poczciwe nasze wróble, jakieś takie nasze latające (czarne z żółtym dziobem, też to mamy ;) ) i panią w parku karmiącą z ławki... mewy :). Jak wychodziłem na górę Mt Eden, słyszałem przedziwne odgłosy, jak w zoo. Na pewno były to jakieś dziwaczne ptaki, niestety żaden nie chciał się pokazać i pozostaję zawiedziony.

Jeszcze o pogodzie. Jest dokładnie taka jak pisze w przewodniku. Jakkolwiek mamy późną jesień, jest ciepło i można chodzić w podkoszulku. Jednak (jak zaznaczyła moja przyszła współlokatorka) Auckland to unikalne miasto, gdzie jednego dnia można zobaczyć 4 pory roku. I tak rano wyszedłem na prażące słońce (na wszelki wypadek wziąłem bluzę z kapturem). Potem było wietrznie i zachmurzone niebo, potem znów ciepło, ale tak rześko i na koniec ulewa. Wszystko dzisiejszego dnia. Do kompletu 4 pór brakowało śniegu. No i ta depresyjna godzina... Dzień zaczyna się o 7 a kończy o 17 zachodem słońca. O 18 jest już ciemno. Cóż, późna jesień. Przeżyję :) muszę! :p

A już jutro poznaję swoje przyszłe współlokatorki i mam nadzieję odwiedzić morze. Takie prawdziwe z plażą. Tymczasem zabieram się za uzupełnianie formularza rekrutacyjnego.

Na koniec podsumowanie dnia piosenką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz