12 czerwca 2010

Jak sie przeziebic - instrukcja obslugi

Jak wspominałem wczoraj pogoda była do kitu. Porywisty wiatr spowodował, że widziałem wczoraj baranki. Takie na niebie. I do tego granatowe. Baranki te co jakieś 30 minut postanawiały sobie siknąć, co skutecznie uniemożliwiało dojście gdziekolwiek. Zdecydowałem się na wyjście do kafejki dopiero ok. 13. Wyczekałem na słoneczny moment i ruszyłem jak torpeda w stronę Panmure. Nie minęło 10 minut jak zaczęło lać… Więc przemoczyło mi bluzę (na szczęście miałem z kapturem, więc sam pozostałem w miarę suchy). Bluza zdecydowała się wyschnąć w kafejce. W międzyczasie jak mnie przemoczyło, zdążyłem się mocno spocić ze względu na duchotę i co chwilę wyglądające słońce. Nic to, nie zrażam się, po godzinie wracam. Wyglądam spokojnie z kafejki a tam chmura. Nie granatowa, czarna. I spokojnie idzie od strony mojego mieszkania. Szybka kalkulacja – nie dam rady, albo przeczekam, albo biorę autobus.
Krótki przerywnik a propos przeczekania. W NZ ponieważ wszyscy przyzwyczajeni są do zmiennej pogody, każdy sklep zadasza chodnik. To znaczy, że jeżeli idzie się przez ulicę „sklepową”, czyli centrum jakiejś dzielnicy, to cały czas jest się pod dachem. Bardzo sprytne. Sęk w tym, że do domu 80% drogi mam przez osiedla domków i zwykłą ulicę…
Wracając – decyzja, wsiadam w autobus. Standardowo płacę 1,7$ za przejazd tych kilkuset metrów :/ i jedziemy. Autobus robi jeszcze kółko wokół przystanku kolejki miejskiej i jedzie. A tu jak nie padało, tak nie pada… Słońce już zaszło za tą chmurę, a ta skubana wyczekuje. Mój przystanek, trzeba wysiąść. Miałem iść do sklepu i znów decyzja. Jak pójdę do supermarketu to mam 10 minut drogi, mogę nie zdążyć. Idę do zwykłego sklepu obok. W końcu mam kupić tylko mleko i owoce. Wchodzę do sklepu, płacę, wychodzę przed… sruuuu ściana deszczu… Nie deszcz, ściana deszczu i to jeszcze w poprzek. Zadaszenie pojedynczego sklepu nie pomaga, więc wracam się do środka. Przeczekałem jakieś 5 minut i jak padało trochę mniej pobiegłem do domu. I tak w ciągu jednego dnia 2 razy się przegrzałem i 2 razy zostałem zlany. Proste. Dzisiaj chrypka i katar, ale i sobota więc postaram się aspiryną, którą mam w zestawie i ciepłymi kocykami wyleczyć szybko.

Wczoraj też ze względu na pogodę dużo czasu spędziłem z Lindą i rozmawialiśmy na 1000 tematów. W trakcie rozmowy powiedziała, że ponieważ Clinton się wyprowadza (nie wiem, czy wam już mówiłem), to one szukają jednego dużego domku. Bo defacto teraz płacą za 2 i bardziej opłaca się jeden duży. Myślałem, że to już koniec mojej przygody z tymi ludźmi, ale okazało się, że one szukają takiego, w którym ja też się zmieszczę!!! Dodatkowo tak, żebym miał większy pokój (tzn. double bedroom), wtedy też dadzą mi większe łóżko, bo teraz za duże zajęło by mi ¾ pokoju. Wszystko oczywiście, jeśli dobrze się z nimi czuję mieszkając tutaj. Ja to jestem jednak w czepku urodzony. Oczywiście potwierdziłem, że jak dla mnie rewelacja. Wtedy też będę miał jeszcze większy kontakt z językiem, ponieważ cała rodzina będzie mieszkała w jednym miejscu. A to jest bardzo pomocne. Wczoraj np. spędziłem wieczór z rodziną Lindy i było bardzo sympatycznie. Jak ja się cieszę, że nie wpadłem na głupi pomysł wynajęcia samemu małego mieszkania! Tak więc chwilę oglądałem tv z dziewczynami i rozmawialiśmy o ich systemie edukacji, potem grałem z chłopakami w playstation i gadaliśmy o głupotach ;) ogólnie tyle ludzi to rewelacyjny pochłaniacz czasu.
Rozmawiając z dziewczynami opowiadałem też o moich postępach w szukaniu pracy. Powiedziały, że tutaj rzeczywiście referencje są na pierwszym miejscu w procesie rekrutacji. Mało tego, nie chodzi tu o profesjonalne referencje a o personalne. Tzn. w NZ ludzie nastawieni są na to, że jeśli czegoś nie potrafisz, to możesz się nauczyć, ale jeśli jesteś leniwy albo nie godny zaufania, to nie masz co szukać pracy. Dodatkowo tutaj trzeba przedstawiać referencję nawet jeśli chce się wynająć dom! Dlatego Linda powiedziała, że może mi napisać referencje z Kitty pisemne i mogę je dołączyć do CV. Dadzą więcej niż polskie, ponieważ są od Kiwi. Ehh, a przypominam wam, że mieszkam z nimi od niecałych 2 tygodni… kraj nie z tej ziemi. Więc od przyszłego tygodnia zaczynam szukać pracy z referencjami NZ i być może obiorę strategię podsuniętą przez Lindę, czyli zamiast wysyłania CV – zanoszenia. Ponoć nikt już tak nie robi, a na managerach robi to wrażenie. Zresztą się nie dziwię, na mnie też by zrobiło, choć pewnie ambiwalentne. Nie wiedziałbym, czy tej osobie tak bardzo zależy, czy po prostu nie ma internetu haha ;) Cóż, nie mam nic do stracenia. Co najwyżej mogą powiedzieć „zastanowimy się”, albo „nie”.
Najgorsze w tym wszystkim, że jedyne 2 firmy, które wyraziły na razie jakiekolwiek zainteresowanie, to firmy z Wellington. Mam jednak szczerą nadzieję, że nie będę musiał się stąd wyprowadzać, bo na razie jest super. A nawet jeśli będę musiał, to przesiedzę w Wellington kilka miesięcy na tej wizie pracowniczej, w międzyczasie wyrobię Skilled Migrant Visa (załatwienie jej zajmuje ok. pół roku) i wrócę tutaj :) Zawsze jest jakiś plan B.

Ok., dzisiaj się rozpisałem. Dziś jest sobota, a w niedzielę standardowo robię sobie przerwę od komputera, więc usłyszycie wieści ode mnie dopiero w poniedziałek. Mój poniedziałek :) Życzę wszystkim miłego weekendu i do usłyszenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz