23 czerwca 2010

Kolejny krok

Wczoraj odbyłem drugą rozmowę będąc tutaj. Pojutrze mijają 4 tygodnie, więc nie jest źle. Stawiam, że do końca lipca będę już pracował ;) Bo jak nieeee…

Od początku. Wczoraj był wtorek i zaczął się od wspominanych zakupów, ponieważ nie miałem zupełnie nic w zapasach. Do zakupów trzeba było dorzucić trochę chemii, jak żel pod prysznic i trzeba stwierdzić, że takie rzeczy są tańsze tutaj. To dobrze, bo w Polsce chemia jest bardzo droga. Pewnie dlatego, że chemicy dużo zarabiają haha :p Po zakupach w końcu normalne śniadanie, blog i trochę sprzątania w pokoju. O 15 byłem umówiony na wideo chat z Reinerem z Wellington, więc ok. 14 zebrałem się do kafejki. Na miejscu byłem 14.30 więc było wystarczająco dużo czasu, żeby wysłać wam bloga, sprawdzić maila i aktualne oferty pracy. Jak na złość ani w poniedziałek ani we wtorek nie pojawiła się żadna nowa oferta pasująca do mnie. Cóż, trzeba być cierpliwym. Punkt 15 zadzwonił Reiner.

Kontaktując się wcześniej ze mną mówił, że będzie to luźna rozmowa, w której odpowiemy sobie wzajemnie na kilka pytań. Nie jest to jeszcze rozmowa kwalifikacyjna, więc podziękował mi za propozycję przybycia do Wellington. Rozmawiając jednak nie dało się oprzeć wrażeniu, że jest to właśnie rozmowa kwalifikacyjna. Głównym tematem rozmowy było moje CV, moje doświadczenie i ogólnie wizja pracy. Były pytania dlaczego tu jestem, dlaczego szukam pracy jako programista a nie Project Manager itd. Ogólnie zeszło nam 40 minut, z czego jakieś 15 na bardzo fajnej dyskusji o open source. Myślę, że będzie jeszcze okazja ją kontynuować kiedyś, ponieważ z małymi rozbieżnościami próbowaliśmy się nawzajem przekonać, jednak brakło czasu, ponieważ Reiner wrócił do mojego CV (dzwonił z pracy, więc nie miał aż tyle czasu).
Trochę podsumowania – Reiner jest Niemcem, mieszka od 3 lat w NZ i z tego co pamiętam jest dyrektorem IT lub coś w tym rodzaju. Ma żonę Polkę (cholera, tych polaków jest tu na pęczki!), zatrudniają jednego polaka w firmie i był 2 razy w Polsce. Firma jest w Wellington i zajmuje się produkcją serwisów internetowych głównie bazując na open source i również tworząc go. Mają swojego open source-owego CMS-a. Cała rozmowa (wydaje mi się) skończyła się bardzo pozytywnie. Reiner powiedział, że musi porozmawiać jeszcze z innym managerem i na koniec zapytał, jak dużo czasu potrzebuję na zorganizowanie sobie przyjazdu do Wellington na prawdziwą rozmowę kwalifikacyjną (przypominam, że to prawie 700km). Wydaje mi się, że w takim układzie jest zainteresowany, bo czemu znów by robił mi nadzieję takim pytaniem. Największy jednak plus całej tej rozmowy przez skype jest to, że po pierwsze zatrudniają już polaka, więc znają zabawy z immigration, po drugie Reiner sam jest Niemcem, więc sam się musiał z immigration bawić a po trzecie ani jedno pytanie nie padło o wizę! Na mój gust oznacza to, że wiedzą jak w to się bawić i nie są tym przerażeni. Cóż, daje sobie ogromną nadzieję do końca tygodnia, jeśli się nie odezwie (w znaczeniu zaproszenia na rozmowę kwalifikacyjną), skupię się na kimś innym :)

I tak mija dzień po dniu, ogólnie jestem zadowolony z pobytu i dzięki zainteresowaniu ze strony pracodawców w ostatnim tygodniu, mniej myślę o problemach ze znalezieniem pracy. Wczoraj oglądałem zresztą program w TV o jakimś podróżniku stąd (nie wiem tylko czy NZ czy Australia), w każdym układzie jeździ po Europie i pokazuje tutejszym Europę i europejską kulturę. Program bardzo fajny, natomiast po obejrzeniu stwierdziłem, że właśnie to musi być najlepszy zawód świata. Jeździć po całym świecie i tylko robić filmiki pokazujące jak co wygląda. Rewelacja. Zresztą do tej pory wydawało mi się, że pisanie jakiś książek o podróżach to musi być strasznie trudna rzecz. A jednak pisanie codziennie co wydarzyło się dnia poprzedniego jest cholernie proste i jeśli ktoś by mi chciał za to zapłacić to z chęcią pojeździłbym po całym świecie, żeby to opisać :p Ktoś chętny?

Na koniec krótki opis inności Nowozelandzkich dróg. W poniedziałek robiąc sobie ten „krótki” spacer, przyjrzałem się dokładnie warunkom drogowym i muszę przyznać, że NZ jest bardzo dobrze zorganizowana jeśli o to chodzi. Z inności na pewno trzeba wymienić „totalne” przejścia dla pieszych. To moja nazwa, nie przyzwyczajajcie się ;) Chodzi generalnie o to, że w miejscach, gdzie jest duży ruch pieszych, światła dla nich włączają się wszystkie 4 w kwadracie jednocześnie, co pozwala (zresztą jest dodatkowo oznakowane, że można) przechodzić w dowolną stronę – nie tylko na drugą stronę ulicy, ale także po przekątnej skrzyżowania. Śmieszna rzecz, ale jednak bardzo wygodna, bo tych osób chodzących po przekątnej jest bardzo dużo.
Kolejną rzeczą są ścięte rogi skrzyżowań. Prawie każde skrzyżowanie ze światłami (poza centrum oczywiście), ma ścięte rogi tak, że zostaje taka trójkątna wysepka. Już tłumaczę po co. Otóż po pierwsze samochody skręcające w lewo (tak jak u nas w prawo - pamiętajcie, że tu wszystko na odwrót ;) ) mają swój własny pas i skręcając w lewo nie przeszkadzają tym jadącym prosto a przede wszystkim omijają światła! Tu nie ma czegoś takiego jak zielona strzałka, są właśnie te takie łuki, które pozwalają ominąć światła. Mało tego, w centrum np. za to są światła ze strzałką w lewo. I teraz jeśli jest czerwone światło, to nie można jechać – oczywiste ;) – jeśli jest zielone, to można jechać bezwarunkowo, ale uwaga! jeśli w ogóle żadne światło się nie świeci, to można jechać warunkowo, tzn trzeba przepuścić pieszych. Zauważyłem, że ten sam system jest stosowany dla pieszych (już o tym pisałem raz), tzn. podchodząc do pasów nie świeci się żadne światło, jeśli jest mały ruch, przechodzisz, jeśli jest duży, naciskasz przycisk i zapala się czerwone światło i czekasz na zielone.
Wracając jednak do tej śmiesznej wysepki – po drugie ma ona niesamowicie inteligentne rozwiązanie. Że też nie widziałem tego w europie. Otóż, kiedy zapala się zielone światło do jazdy prosto u nas samochody jadące w lewo muszą odczekać pieszych, tutaj natomiast nie! Bo otóż samochody jadące w lewo mijają pieszych z lewej strony, bo piesi są na wysepce. Tym samym nie tworzy się zator samochodów czekających na skręt w lewo. Świetne rozwiązanie, które może i gdzieś istnieje nawet w Polsce, ale tutaj jest prawie na każdym skrzyżowaniu ze światłami.
I ostatnia świetna inność – ruchome pasy. Otóż, ponieważ w Auckland jest duży ruch a jak wiecie gdzie się nie obejrzy tam jest woda, jest tu również sporo mostów w tym ten jeden nad główną zatoką dzielącą Auckland na północne i południowe. Na większości z tych mostów przy wjeździe są światła. Co zabawne nie ma na nich standardowych świateł, tylko albo zielona strzałka do przodu, albo czerwony krzyżyk. System polega na tym, że w danej godzinie, jeśli ruch jest skierowany w jedną stronę, włącza się więcej pasów do przejazdu przez most, jeśli ruch robi się w drugą stronę, pasy do przejazdu przez most również się odwracają. I tak np. na moście w Panmure są 3 pasy. Rano 2 prowadzą w stronę centrum, jeden na przedmieścia, popołudniu 2 na przedmieścia 1 w stronę centrum. Rewelacyjne rozwiązanie rozładowujące ruch. Ciekaw jestem jednak, ponieważ na drodze nie ma wyraźnego znaku który pas jest w którą stronę, są one po prostu uniwersalne, jak często zdarzają się czołówki na takich mostach :) szczególnie z udziałem turystów z europy, którzy nie dość, że przyzwyczajeni do jeżdżenia po drugiej stronie, to jeszcze zdziwieni, że pasem, którym przed chwilą jechałem teraz jadą inni w drugą stronę!
Tak czy siak będzie zabawnie jak już trzeba będzie jeździć po ichniejszemu. Tyle na dzisiaj.

3 komentarze:

Another new kiwi pisze...

Jeżeli chodzi o skrzyżowania to jeżeli dobrze zrozumiałam jak to funkcjonuje, to identyczne jest pod Tesco i jak by sie zastanowić to jeszcze pewnie w paru miejscach :)

cloo pisze...

a co do ruchomych pasów to też takie mamy... może nie w Krk :( ale są! :D
natomiast zdecydowanie nie mamy KIWI!

Another New Kiwi pisze...

ha ha ha no nie KIWI nie mamy!

Prześlij komentarz