3 czerwca 2010

Nowi znajomi

Tak się zastanawiam, kiedy wyczerpią mi się tematy do pisania. Tak chyba na codzienne pisanie wiecznie nie wystarczy. Obawiam się, że z czasem wpisy staną się coraz krótsze i będą typu „wczoraj była ładna pogoda i byłem się przejść” :) Tymczasem, dopóki wszystko w koło mnie jest nowe mogę wam jeszcze trochę d. pozawracać.

Zacznę od plotki – schudłem! Tzn nawet tak wizualnie, bez wagi. Do złośliwych – nie, mam co jeść :p To nie o to chodzi. Na pewno skutek przynosi codzienne kilkugodzinne zwiedzanie, które równa się kilkugodzinnym spacerom. Do tej pory 2 razy udało mi się odwiedzić komunikację miejską. Pierwszy raz pierwszego dnia jadąc do centrum, drugi raz jak nabawiłem się odcisku na stopie w trampkach i już nie mogłem dalej iść. Od tej pory chodzę w butach trekkingowych. Jeśli chodzi o komunikację miejską, to działa bardzo dobrze. Jeżdżą autobusy i pociągi. Każdy przystanek ma wyświetlacz kiedy i jaki autobus przyjedzie. Niestety ten wyświetlacz to tylko teoria, bo czekając na autobus (za drugim razem) w niedzielę, pojawiało się kolejno, że będzie za 5 minut, potem 4,3,2,1, a potem zniknęło :) A autobusu jak nie było tak nie ma. Po jakiś 5 minutach pojawił się z powrotem z napisem „opóźniony”, a po kolejnych 5 znaczek „due” czyli, że jest. I tak kolejne 5 minut zanim się pojawił. Dzięki Bogu na razie nigdzie nie mam terminów i nie muszę się spieszyć. W przeciwnym wypadku chyba bym się „lekko” zdenerwował.
Wracając do mojej wagi. Oprócz spacerów jeszcze w Polsce zdecydowałem, że będę sobie codziennie ćwiczył, tak coby pozbyć się „biurowej” wagi. Więc macham sobie codziennie rano pompki i brzuszki. Jednak najlepszym elementem „odchudzania” mnie, zupełnie niezamierzonym, jest zdrowe odżywianie! Tak, tak, ja się zdrowo odżywiam. Ciężko w to uwierzyć, ale w sumie to nie mam wyboru. Otóż Kiwi się zdrowo odżywiają. Poza tymi, którzy nie :p To jest w ogóle dziwna sprawa, ale do rzeczy. Jeśli chcesz gotować sobie w domu, to najtańsze elementy żywności tutaj to warzywa, owoce i ryby. Mięso jest stosunkowo drogie jak na codzienny element diety. Moje menu do tej pory to: codziennie rano miska musli z mlekiem + 2 tosty z masłem orzechowym + owoce; na obiad na razie były krewetki z ryżem pod różną postacią, jako że miałem ich 0,5 kg do zjedzenia :) a na kolacje zwykle jajecznica z pieczarkami i cebulką albo tosty z szynką. I tak wygląda mój sposób żywienia. Porównując do Polskiego kotleta na oleju + ziemniaków + białego chleba z masłem z szynką i majonezem itd. itd… Cóż, nie da się porównać.
Natomiast zabawną rzeczą jest to, że wiele Kiwi ma nadwagę. I nie wynika to z tego, że jedzą to samo tylko w dużych ilościach ;) nie, oni po prostu przyjęli kulturę zachodnią. Rozmawiając z Lindą dowiedziałem się, że przyszło to do nich jakieś 10 lat temu. Tzn. wcześniej wszyscy dbali o zdrowie, bardzo popularne były piesze wycieczki za miasto, chodzenie na siłownie czy zdrowe żywienie. Teraz natomiast ludziom wszędzie się spieszy, dlatego co drugie rondo okupuje McDonald, KFC czy Burger King. W domu popularne jest zamawianie Pizzy, przywożenie zestawów z przydrożnych barów (hamburgery + frytki na wagę!) czy jedzenie mrożonek. I tak Kiwi dołączyli do ogólnoświatowego trendu tycia.

Ale mniejsza o ploty. Trochę faktów. Wczoraj byłem we wspomnianych wcześniej zatoczkach. W końcu zrobiłem zdjęcie jakiemuś dzikiemu stworzeniu ;) Natomiast to co mogę powiedzieć to to, że Kiwi to niesamowicie przyjazny naród! Jeśli miałbym odpowiedzieć na pytanie, odpowiedział bym TU! w Nowej Zelandii! Chodząc po ulicach każda mijająca Cię osoba uśmiecha się do Ciebie i mówi cześć. Mało tego. Kiedy byłem z Kitty na spacerze z psem spotkaliśmy parę dziewczyn z innym psem, zatrzymaliśmy się, przywitaliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Na bardzo ogólne tematy, ale jednak. Kiedy zapytałem Kitty „kto to był?” odpowiedziała mi „nie wiem, nigdy ich nie spotkałam”!!! Wyobrażacie sobie tak w Polsce? Szok dla człowieka, który przyzwyczajony jest, że jeśli popatrzy się w oczy mijającej Cię osobie i uśmiechnie się, to w zamian można albo zostać sparaliżowanym piorunującym wzrokiem albo w skrajnym przypadku usłyszeć parę słów. I to wcale nie będzie „cześć”.

Do tego przyjaznego narodu muszę dodać kolejnych znajomych. Kitty i Linda zabrały mnie wczoraj na piwo ze znajomymi. Ci znajomi to 2 pary gejowskie (w znaczeniu 2 facetów, bo oni poprzez gej rozumieją homoseksualistów, nie tylko facetów). I tutaj kolejny szok kulturowy. W Polsce przyjęte mamy, że „pedały” do zło, że zaciągną Cię w krzaki i lepiej nie schylaj się po mydło. Nigdy nie poznałem żadnego geja i jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że nie dość że to są normalni ludzie, zupełnie po nich nie widać ich preferencji, to są to aż za bardzo normalni ludzie. Chodzi o zawód, jeden jest urzędnikiem państwowym, drugi kucharzem w restauracji, trzeci prawnikiem (sic!) a czwarty hydraulikiem… no dobra, po hydrauliku można by się spodziewać haha :) taki żart, który oni sami między sobą opowiadają ;)
W każdym układzie ludzie niezwykle sympatyczni i otwarci. Nie byli natarczywi, nie zadawali głupich pytań związanych z moją obecnością tam, byli naprawdę mili, sympatyczni, zagadywali na różne tematy i można było się poczuć jak ze starymi znajomymi przy piwie. Tak spędziliśmy godzinę, ponieważ mogliśmy wypić tylko 2 piwa (które notabene zostały mi postawione jako nowemu znajomemu), ponieważ ktoś musiał zawieźć nas do domu… Tak, tak znów Linda prowadziła po 2 piwach. I znów powiedziała „nie przejmuj się, nawet ten prawnik jak skończy wróci do domu samochodem”. Jest to trochę przerażające, ale przynajmniej nauczyłem się zapinać pasy jadąc z tyłu :) Muszę jeszcze dodać, że pomimo iż coraz swobodniej czuję się używając na co dzień obcego języka, to zmęczony po całym dniu, po zwiedzaniu i po piwie, wieczorem kiedy usiedliśmy obejrzeć Borata na dvd (co za głupi film!) zaczęły mi się mieszać słowa i co jakiś czas zacząłem wtrącać polskie. Szybko jednak gryzłem się w język i poprawiałem. W każdym układzie przyzwyczajenie językowe zajmie jeszcze trochę.

Na zakończenie mały dzisiejszy plan – oprócz oczywiście wizyty w kafejce (postaram się wrzucić zdjęcia), chcę obejrzeć okolicę domu od strony północnej. Od strony Sylvia Park, z której to strony jeszcze nigdy nie byłem. Na koniec ciekawostka. W NZ jest dużo zieleni, jednak niech was nie zmyli nazwa Sylvia Park. Ten Park, zaznaczony nawet na mapie i w przewodniku! to nic innego jak… centrum handlowe! Pierwszego dnia kiedy przyjechałem pytałem Kitty czy możemy spotkać się w Sylvia Parku, a drugiego dnia spędziłem chyba z 20 minut chodząc w kółko i szukając skrawka zieleni, które mógłbym nazwać parkiem. Wtedy zostałem sprowadzony na ziemię :)
Miłego czytania i oglądania.

1 komentarz:

Marcin pisze...

A łososie gdzieś tam widziałeś ? :)

Prześlij komentarz