18 sierpnia 2010

busy, busy

Dzisiejszy dzień zaczął się od ostrego bólu głowy... I pobudki godzinę przed budzikiem, co zdarza mi się niezwykle rzadko. Nie najlepszy start w dzień, kiedy mam załatwić certyfikat medyczny do wizy?!

Zacznę od wczorajszej wtopy :) Dzwonię do przychodni w pobliżu (z książki telefonicznej... tak, tak, ludzie jeszcze jej używają :p ) i pytam o badania do wizy. Pani mówi, że nie robią, ale ma numer przychodni, która jest w Panmure i robi. Dzwonię więc tam i umawiam się na 10:10 rano, pytam o koszty, co potrzebuję wziąć, co zrobić itd. Sęk w tym, że po całości... nie spytałem gdzie oni są! :D Więc telefon jeszcze raz i zapewne z czerwonymi wypiekami pytam "a przepraszam, gdzie państwo się mieścicie" :p.
Dla potomnych - badania do wizy pracowniczej wymagają wszelkich malutkich szczególików. Krótko mówiąc, jeśli nie jesteś z pokolenia Schwarzeneggera, mogą być problemy. Przed wizytą u lekarza należy wypełnić część formularza INZ 1007. Na pierwszej stronie jest wylistowane, które części trzeba uzupełnić, jednak na miejscu proszą o uzupełnienie więcej. Dodatkowo potrzebne są 3 zdjęcia paszportowe (tylko do certyfikatu medycznego!), paszport, głodówka danego dnia i zero alkoholu przez 48 godzin przed badaniem... Trochę późno powiedzieli :p

Wyzbierałem się ok 9, i poszedłem spacerkiem do Panmure, czyli sąsiedniego osiedla. Spacerek standardowo ok 40 minut i wpadam do przychodni. Pani na dzień dobry prosi o uzupełnienie kilku stron, które powinna uzupełnić pielęgniarka. Są to typowo pytania zdrowotne, czy byłeś kiedyś w szpitalu, czy miałeś takie i takie choroby, pytań jest mnóstwo. Musiałem nawet odnotować swoje blizny, w tym pamiętną butelkową z Francji :p
Następnie idziemy oddać mocz. Powiem wam, że patent jest niezły w porównaniu do naszych polskich "słoików" :) Sika się do takiego dużego pudełeczka, które w każdym rogu ma mały lejek. Potem przelewa się do próbówki, zamyka i oddaje. Kubełek zostawia się w toalecie i prawdopodobnie po odkażeniu jest używany ponownie. Następnie wizyta u pielęgniarki i jedziemy, wzrost, waga, szerokość klatki piersiowej, obwód w pasie, wzrok, słuch... jak na olimpiadę :p Pani wszystko skrupulatnie zapisuje. Przechodzimy do mierzenia ciśnienia... Ups... Nadciśnienie... Cholera, stąd poranny ból głowy. Mierzymy jeszcze raz, to samo. Nie ukrywam, że miałem już problemy z ciśnieniem, ale były sporadyczne. Obawiam się, że dzisiejszy również wynikał z pogody (rano przywitała mnie ulewa, ok 11 już prażyło ostre słońce). W każdym układzie od pielęgniarki lądujemy u lekarza, który dostaje informację o ciśnieniu. Rozmawiamy chwilę, obstukuje mnie, obpukuje, pyta o stan zdrowia, dietę, bla bla bla, ściąga okulary i mówi: "w obecnej chwili masz za wysokie ciśnienie. Może być wiele przyczyn. Powinienem napisać to na Twoim certyfikacie, ale możesz mieć problemy wizowe. Dlatego umówmy się tak: ja wpiszę tutaj standardowe ciśnienie dla Twojego wieku, Ty natomiast jeszcze dzisiaj pojawisz się na mojej grupie w centrum leczenia, gdzie będziemy rozmawiali o zdrowym trybie życia, czyli o diecie, witaminach, ruchu itd. Będziemy starali się zbić Ci ciśnienie bez leków i będziesz musiał się u mnie pojawiać". Propozycja nie do odrzucenia, tymbardziej, że w sumie chciałbym zbić to ciśnienie. Gorzej z dietą... jaki facet będzie wpieprzał sałatki?! I tak oto dzisiaj o 7.30 pojawiam się na tych zajęciach. Jeszcze nie wiem czy są płatne, ale nic takiego nie powiedział.

Po badaniach wizyta w laboratorium kilka ulic dalej i pobieranie krwi + rentgen klatki piersiowej. Wyniki za 2-3 dni. Całość zabawy kosztuje około 300NZD i jest jednorazowa na wizę pracowniczą. Jeśli chce się przedłużyć lub przejść na rezydenturę, zabawę trzeba powtórzyć. Za 2-3 dni z wszystkimi badaniami muszę wrócić do pana doktora i uzupełnia mi do końca certyfikat.
Z lekarzami zeszło mi około 2 godzin. Wszystko sprawnie i naprawdę przyjemnie. Po powrocie przerwa na sen. Wróciłem do domu i jak zabity zasnąłem na 2 godziny. Po przebudzeniu się, czułem się jak nowo narodzony. Nie wiem co mi rano było, ale mi przeszło zupełnie. Tak więc podróży c.d.

Wybieram się jeszcze raz do Panmure, tym razem na pierwsze w Nowe Zelandii... strzyżenie :) Siadam na fotelu u Pana hindusa i staram się wytłumaczyć jak mam wyglądać, żeby nie wyglądało to strasznie :p Efekt nie jest może porywający, ale nie jest źle. Koszt - 10NZD, jak na tutejsze warunki podobno tanio. W dobrym salonie można zapłacić do 50$. Po strzyżeniu wizyta u chińczyka i fotki do paszportu (do całego procesu wizowego potrzeba ich aż 5! a przynajmniej tyle do tej pory naliczyłem). Oczekiwanie 15 minutowe na wynik spędzam przy "zdrowym" hamburgerze, bo w końcu od rana nie jadłem. Zdjęcia wyszły jak to zawsze zdjęcia do paszportu... Jak więzień w zakładzie karnym. Trudno, twarzy się nie wybiera hehe :D

Powrót do domu, chwila rozmowy z Kitty i Lindą i jestem właśnie w tym momencie, czyli piszę do was. Za 2 godziny wizyta w centrum medycznym i kazanie od lekarzy, ale o tym powiem wam już jutro. Wieczorem chciałbym zabrać się powoli za pracę, czyli analizę wymagań, które pozbierałem na pierwszej wizycie w pracy, czyli w poniedziałek.

2 komentarze:

cloo pisze...

wow! u nas po takich badaniach polowa ludzi nie nadawałaby się do niczego a druga połowa do natychmiastowego leczenia :) i kto by za nas pracował? ja myślę że można to spokojnie podciągnąć pod dyskryminację: do pracy nadają się tylko osoby jedzące sałatki :D:D:D

AndrzejM pisze...

Tą dietą to się nie przejmuj - po prostu ogranicz solenie potraw i będzie dobrze.

Prześlij komentarz