11 października 2010

Nadrabiamy

Dzisiaj po nadrabiamy cały dzień :) Stęskniliście się co?
Ponieważ piszę z pracy, będę pisał na raty, ale na pewno uzbiera się tego na tyle, żebyście mieli co poczytać w poniedziałek rano w pracy! A poza tym i tak śpicie, więc na raty czytać nie będziecie :)

No więc zaczynamy. Zaczynamy od bab. Z babami jak to z babami. Jak mówią, że białe jest białe, to znaczy, że białe jest niebiesko, pomarańczowo, żółte. Jak mówią, że czarne jest czarne, to znaczy, że czarne jest brunatno, różowo, czerwono, błękitno, purpurowo, seledynowo zielone. Jak spytasz dlaczego, to usłyszysz BO TAAAAK!!!
I tym sposobem 30 września przyjechała do Nowej Zelandii Julka :) która wyjazd do Nowej Zelandii poniekąd zainspirowała, a która potem wcale przyjeżdżać nie chciała. I zrozum o co come on. W każdym układzie jest i jest dobrze.
No powiedzmy, że dobrze, bo ta lama (sorry Cloo za pożyczenie ksywy) przywiozła z samolotu jakiegoś wirusa i cholera wie, czy z przystanku w Dubaju, czy z przystanku w Brunei czy może po prostu z samolotu, czy najgorsza możliwość - z Polski. Tak czy siak przyjechała w czwartek, w piątek wyjechała tylko do sklepu z dziewczynami, wieczorem dostałem już sms-a, że się źle czuje, w sobotę przeleżała w łóżku, a niedzielę już spędziliśmy w szpitalu!

Szpital Nowozelandzki nie należy do najtańszych, dlatego wszystkim przyjeżdżającym, tak jak Julii, polecam ubezpieczenie się. Na dzieńdobry, za przekroczenie progu kasują nas prawie 500$. Dzień dobry kurna! Witają nas też z komputerem i 100 pytań, w których zawierają się pytania, czy jesteś w stałym związku, jakiego wyznania jesteś i jakiej oryginalnie rasy. Lądujemy w bardzo przytulnym pokoiku, gdzie oczywiście jest łóżko dla pacjenta, w cholerę urządzeń i 2 fotele dla osób towarzyszących z podpisem na wejściu, że każdemu pacjentowi może towarzyszyć najwyżej 2 gości. No i jedziemy. Najpierw pielęgniarka i badanie temperatury, ciśnienia, pulsu itd (temperatura wyszła prawie 39). Potem laborant i zasysamy krew + zostawiamy pojemniczki na mocz. Na końcu dopiero przychodzi lekarz, robi badanie ogólne i potem czekamy na wyniki. Wyniki wcale nie zaskakujące: ma Pani wirusa, nie wiadomo jaki, ale damy Pani penicylinę w kroplówce na polepszenie samopoczucia i jakiś antybiotyk. Czy komuś to przypomina ten dowcip:

Kolejka w aptece.
Pierwszy klient podchodzi do okienka, daje receptę, aptekarz mówi mu:
- 320 złotych proszę.
Drugi podchodzi, daje receptę, aptekarz mówi mu:
- 340 złotych.
Trzeci podchodzi, aptekarz mówi mu:
- 390 złotych.
Czwarty facet w kolejce się lekko poddenerwował i mówi:
- Panie mgr, wszyscy idziemy od tego samego lekarza, wszyscy mamy taki sam lek na recepcie, dlaczego jedni płacą mniej, a inni więcej? Mgr odpowiada:
- No wie pan, mamy taki kod z lekarzem, taką umowę....
Facet się zdenerwował i mówi:
- Panie, niech pan nam powie co to za lek, dlaczego ma inną cenę? Na recepcie było napisane : CC NWCMJDMCCINS. Klienci zaczęli nerwowo naciskać na aptekarza, bardzo chcieli żeby im przeczytał co to znaczy, co to za lekarstwo... W końcu aptekarz pod wpływem nacisku zaczął czytać z rumieńcami na twarzy:
- Cześć Czesiek, Nie Wiem Co Mu Jest, Daj Mu Co Chcesz I Niech Spierdala.

W każdym układzie lekarz powiedział, że jak na wirusowe zapalenie, to jej gardło wygląda całkiem nieźle (poza tym, że nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa), ale na krwi wyszło, że to wirus. Cóż. Dostaliśmy receptę, obietnicę otrzymania faktury do domu a od ubezpieczyciela przez telefon obietnicę zapłacenia tej faktury. 500$ + koszt laboratorium i koszt całego dnia pobytu w szpitalu jeśli jest się powyżej 3 godzin. Nie chcę nawet wiedzieć, jak ta faktura będzie wyglądała.

Na koniec zostałem pożegnany przez pana doktora słowami "gdyby to była bakteria, dałbym coś i Tobie, ale ponieważ to jest wirusowe, za kilka dni zachorujesz i Ty". No to rewelka. Była niedziela, we wtorek już leżałem w łóżku bez głosu i z gorączką. U mnie jednak w przeciwieństwie do roznosiciela, choroba po jakiś 2 dniach przeszła, a dziś już prawie w ogóle nie ma oznaków. Tak czy siak zaliczyłem pierwsze w NZ chorobowe. Chorobowe, które tutaj wygląda dosyć dziwnie jak na naszą świadomość. Otóż tutaj wolno chorować 5 dni w roku ;) Tzn. z tego co zrozumiałem wygląda to tak, że 5 dni w roku mogę sobie chorować i nikogo to nie interesuje, czy mam kaca czy umieram. Takie nasze kacowe, tylko że tutaj wszyscy z niego korzystają, a w PL jakoś ludzie się jeszcze boją. I te 5 dni jest w pełni płatnych. Jeśli chorujemy więcej niż 5 dni należy udać się do lekarza po zwolnienie, ale nie do końca zrozumiałem, czy dostaniemy wynagrodzenie za ten okres choroby. Jak zachoruję jeszcze 4 dni to wam powiem :p
Do tego w NZ przysługuje 20 dni urlopowych, czyli nie tak źle (w USA np. jest 10 dla przypomnienia), przy czym niektóre firmy oferują 25 jako taki bonus dla pracowników. Tak to mniej więcej wygląda.

Za to w pracy jak to jedna wielka rodzina, od każdego słyszę co chwilę coś miłego. Fajnie tak, ale z drugiej strony dziwnie. No bo z naszego punktu widzenia, to mam wrażenie, że oni tak z przyzwyczajenia bardziej niż z zainteresowania. W każdym układzie nie było chyba nikogo w pracy, kto nie zapytałby jak się czuję, co mi jest i że ma nadzieję, że szybko wyzdrowieję.
A wracając do pracy, to fajnie jest mieć pracodawcę, który może nawet znaleźć Twojego bloga i nie rozumie o co come on :) I tak mogę znów napisać, że się prawie cały tydzień opierdalałem. Strasznie źle się z tym czuję, no ale co zrobię jak nie mam roboty. Tzn mam, ale to co dostaję, to robię przez 4 godziny a pozostałe 4 się opierdalam. Albo gram w kulki na FB. Zastanawiam się, czy by przypadkiem nie zacząć robić coś swojego w pracy, no bo siedzieć muszę, a jak im mówię, że zrobiłem co miałem do zrobienia, to tylko słyszę "ok". I tak z nudów wariuję i rozweselam całą firmę. Ponieważ moim głównym zajęciem jest zupełna przebudowa naszej strony, dodaje swoje pomysły. A ponieważ mi się nudzi, pomysły czasem są głupawkowe, tak jak mój humor z nudów. I tak wymyśliłem, żeby nasz adres na dole w stopce przywoziła ciufcia. Nikt się nie zgodził, więc zaprogramowałem tak, że przyciągał adres żółwik. Oczywiście kupa śmiechu. Potem koleżanka Chinka zrobiła taki banerek na górę naszej strony i w tle dała krótki filmik. Mrugające oko. Większość stwierdziła, że jest to przerażający widok jak takie oko na Ciebie patrzy i mruga, ale ona upierała się, że nie, więc w czasie opierdalania się wyszukałem w google najstraszniejszą gębę jaką mogłem znaleźć z jakiegoś horroru, i wstawiłem akcję w JS po 5 sekundach od wejścia na stronę, wyskakiwała ta gęba trzęsąc się przez 300 milisekund i znikała. I znów oczywiście kupa śmiechu. I tak minął mój ostatni tydzień. 2 dni chorobowego, w pracy zabawnie i nudno no i weekend.

Ze względu na chorobę musiałem zrezygnować z mojej czarnej rakiety (czytaj skutera) i przesiąść się z powrotem na pociąg. I tak oto przeżyłem 2 fascynujące przygody pociągowe. Pierwszą w czwartek, drugą w piątek, a tylko 2 dni jeździłem pociągiem :)
Zasada jazdy pociągiem po mieście jest bardzo podobna do naszej tylko między miastami. Otóż wychodzą wszyscy konduktorzy na zewnątrz. Jeśli już wszyscy wsiedli, wszyscy konduktorzy unoszą rękę na znak, że odjeżdżamy i z wyjątkiem kierownika pociągu wszyscy wsiadają. Kierownik wciska pierwszy guzik i zamyka wszystkie drzwi z wyjątkiem swoich. Rozgląda się jeszcze, następnie sam wsiada i zamyka drzwi. Tą świętą zasadę postanowiła naruszyć pewna pani, która we czwartek stwierdziła, że pomiędzy zamykającymi się drzwiami zdąży się jeszcze zmieścić. I zmieściła się. Sęk w tym, że jako ostatni na zewnątrz jest kierownik pociągu, który wszystko wiedział, więc Pani bardzo szybko uśmiech z twarzy zniknął, kiedy kierownik pociągu, przez megafon, na cały pociąg panią upomniał! "przypominam, że wsiadanie po sygnale odjazdu jest zakazane, miała Pani bardzo wielkie szczęście, że drzwi Pani nie przytrzasnęły, mogło się to dla Pani bardzo źle skończyć..." i tak dalej chyba przez 2 minuty. Nie muszę wspominać, że kobita zrobiła się czerwona i całą pozostałą trasę przejechała patrząc w ziemię a cały pociąg patrząc w nią :)
W piątek z kolei wsiadłem z kierownikiem pociągu, który miał dobry humor. Nie będę się rozwijał jaka mogła być przyczyna dobrego humoru. Ważne, że rozbawił cały pociąg. Bo otóż po każdej trasie przy centrum (które jest ostatnią stacją) zawsze kierownik pociągu dziękuje za korzystanie z pociągu, prosi o rozglądnięcie się, czy nie zostają jakieś prywatne rzeczy i życzy miłego dnia. Tym razem kierownik był jednak w dobrym humorze i postanowił to... zaśpiewać! Tak, tak, zaśpiewał do mikrofonu swoją regułkę, potem dodał od siebie parę razy "lalala już jest piątek, ale fajnie, już jutro weekend la, la, la" i się rozłączył :) Od całego pociągu dostał gromkie brawa! :)

Jeśli chodzi o weekend, to w sobotę zaliczyłem fryzjera i sklepy z których nic nie przyniosłem. I tak pozostaję ciągle zaopatrzony dokładnie w to, co przywiozłem ze sobą (z wyjątkiem upgrade-u butów). A to niedobrze, bo jeden sweter skurczył mi się (cholera wie czy w praniu czy w suszarce) i zostałem tylko z 2 :( A w sklepach już moda letnia i ilość swetrów można policzyć na palcach jednej ręki. Po zakupach była pora na grillowanie z Polską ekipą i zapoznawanie nowej członkini ekipy z pozostałymi. Skończyliśmy około północy, najedzeni, napici i zadowoleni, ale za to bardzo zmęczeni. Jeszcze nie do końca zdrowi, co oznacza, że nie w pełni sił. Julka zapewne, jak tylko odzyskamy laptopa z serwisu, którego w ciągu 2 dni zdążyła zjarać :D, dopisze coś od siebie jeśli chodzi o wrażenia.
W niedzielę za to byliśmy nad Piha i wodospadem KiteKite, które to miejsca już znacie, ale są najbliżej Auckland z takich ładnych i zostały wyznaczone do pokazania jako pierwsze miejsce poza Auckland dla nowego Kiwi. Zdjęcia możecie obejrzeć tutaj.
Za to historii na pewno usłyszycie więcej już za niecałe 2 tygodnie, bo oto zbliża się długi weekend + jeden dzień wolnego, który muszę sobie jeszcze załatwić i tak od piątku od 4 popołudniu, do wtorku do 4 popołudniu mamy wypożyczony kampervan! Kampervan to taki mały van, z przodu ma 2 miejsca a z tyłu łóżko :) I tym oto najpopularniejszym środkiem transportu po Nowej Zelandii, zamierzamy pokonać trochę trasy na północnej wyspie, a konkretnie na południe od Auckland. Na północ od Auckland zamierzamy wyruszyć w Sylwestrową wyprawę.
Tymczasem na dzisiaj kończę, i tak pracodawcy zapewne nienawidzą mnie za poniedziałkowe wpisy, bo przynajmniej kilkadziesiąt osób przepływa czas przez palce czytając to w pracy i zasłaniając się poranną kawą :p
Do usłyszenia niedługo!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Właściwie to.. po pracy.. po niedzielnej nocce.. :P
PS: Nie można wejść w zdjątka.. am

Prześlij komentarz