19 października 2010

Nie ma o czym pisać

Dlaczego? Bo mam nudne ostatnie 2 tygodnie. Wszystko z powodu choroby. Jak wiecie mieszkamy z rodziną kiwusów, których najstarsza córka jest w ciąży. To oznacza, że staramy się nie chodzić po domu, żeby nie siać zarazkami. I tak w ostatnich 2 tygodniach moje życie wygląda tak: praca, pokój, praca, pokój, weekend w łóżku, praca, pokój. I tak pomnóżcie przez ilość dni i 2 weekendy. Efektem przynajmniej jest polepszony stan, ale tak naprawdę to jedna z cięższych chorób jakie przeżyłem w życiu. I na pewno najdłuższa. Już prawie mnie nie kaszle a z bólu gardła boli mnie już tylko prawy migdałek :) To sukces, zważając na to, że jeszcze 4 dni temu bolało mnie wszystko od płuc w górę i w ogóle nie potrafiłem wydusić z siebie dźwięku. W domu śmiali się ze mnie, że dobrze, że jest smoke alarm, bo jakby się paliło to za bardzo bym nie uratował nikogo.
Co zabawne, kiedy straciłem głos, również chodziłem do pracy. I porozumiewałem się z ludźmi za pomocą poczciwego notatnika oraz maili. Tzn maile wysyłałem, a jak ktoś przychodził się coś zapytać, to pisałem mu odpowiedź w notatniku na laptopie i pokazywałem :) Trzeba sobie radzić prawda?
Z nowości to mogę wam powiedzieć tak. Próbowałem w pracy czarny pudding. Z wyglądu wyglądało to na ciasteczko, ale z opisu i smaku wygląda na to, że czarny pudding w wydaniu Nowozelandzkim to ni mniej ni więcej nasza kiszka, tylko zasuszona. A przynajmniej coś w tym stylu. I z tego tną plasterki i zajadają się na ciepło (z mikrofali). Dodatkowo nie jeżdżę na skuterze od 2 tygodni ze względu na stan zdrowia, ale za to mam nowy akumulator do niego, więc już nie będę musiał odpalać go z kopa! A to oznacza, że już mi sam skubany nie odjedzie :)

A poza tym to nic. Laptop dalej nie żyje, chińczyki nie potrafią go naprawić i mnie wkurzają, bo dzwonią tylko i zwiększają wycenę, więc dzisiaj im go zabieram. A tak to zupełnie nie mam pomysłu o czym wam napisać. Nie mam czego spostrzec ani się dowiedzieć, bo praca, pokój, praca, pokój nuuuuda! Ale byle do piątku, bo otóż w piątek wsiadamy w campervana i wyruszamy na 4,5 dnia na południe! I (dla jednej marudzącej Magdy), będą w końcu porządne zdjęcia, bo takie coś, którego efekty widzieliście do tej pory:


zamieniliśmy właśnie wczoraj na Canona 500D, czyli takie coś:



Tzn. nie do końca zamieniliśmy, bo teraz będą podróżowały oba, mały w sytuacje ekstramalne, duży w pozostałe :)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ralf, tak z ciekawości zapytam, ile taki aparat w NZ?

Ralf pisze...

w sklepie ze standardowym 18-55 obiektywem wyszlo 1250 nzd. W necie jest taniej, ale sprowadzaja ze stanow i gwarancja nie obejmuje, wiec bezpieczniej dorzucic za rok spokoju :) jak patrze, to w pl podobne ceny.

Prześlij komentarz