1 listopada 2010

Halloween

Opowiadanie o wycieczce jeszcze czeka. Będzie długie i profesjonalne, więc musicie być jeszcze cierpliwi. Tymczasem opowiem wam o święcie zmarłych w Nowej Zelandii.
Halloween w zasadzie nie jest świętem NZ a Amerykańskim i wiele wagi tutaj do niego się nie przykłada. Ot, kilka programów w telewizji i imprezy w mieście. Natomiast (niestety) nie widzi się, lub bardzo rzadko widzi się dzieciaki latające z koszykiem i krzyczące "słodycze albo psikus".

Halloween obchodzone jest w weekend najbliższy 1 Listopada, z prostego i zrozumiałego powodu :) Sobota więc przebiegła nam dosyć leniwie, nie licząc lekkiego joggingu popołudniu. Wieczorem natomiast wybraliśmy się na miasto ze znajomymi. Mieliśmy spotkać się w mieście, ale w rezultacie wylądowaliśmy u koleżanki Natalii w domu. Tam, zupełnie nie przygotowania na prawdziwe Halloween zostaliśmy uzbrojeni odpowiednio w czapkę i nos klauna oraz perukę z różowymi włosami. Kto co miał ubrane, musicie sobie dopisać :p
O 11 wieczór wyszliśmy z domu na pociąg. Standardowo na niego spóźniliśmy się. Dochodząc do stacji widzieliśmy nadjeżdżającą "ciufcię", więc najszybsi zaczęli sprint (pociągi o tej porze jeżdżą raz na godzinę). Pierwsze osoby wpadły zaraz po przyjeździe pociągu, jednak sekundę potem konduktor zamknął wszystkie drzwi. Myśleliśmy, że odjedziemy bez reszty, ale konduktor był na tyle uprzejmy, że jedne drzwi zostawił otwarte dla spóźnialskich i tych na szpilkach ;)
Pociąg oczywiście pełny był przebierańców, więc i my bez obciachu zrobiliśmy sobie sesję zdjęciową. Przy okazji kilka zdjęć cyknął nam sąsiadujący na siedzeniu meksykanin.

Dojechaliśmy na miejsce i jeszcze zanim wpadliśmy do klubu dziewczyny wystraszył koleś głośno sapiący w masce przeciw gazowej i czający się za każdą dziewczyną, właśnie po to, żeby ją wystraszyć :) Było zabawnie. W klubie jak to w klubie. Kupa ludzi, alkohol i parkiet. Było super, natomiast kilka spostrzeżeń:
W klubie jak to w klubie są bramkarze. W przeciwieństwie do naszych (albo podobnie do naszych - patrz krakowska Afera) sprawdzają dowód każdemu, nie ważne na jaki wiek wyglądasz. W przypadku gdy nie masz NZ prawa jazdy, musisz mieć paszport.
Kolejne spostrzeżenie - dryblasy takie jak ja mają ciężko, ponieważ te kluby są w takich jakby podpiwniczeniach. Ale nie są to nasze wielkie piwnice, co oznacza, że skacząc wysoko prawdopodobnie przysolił bym w sufit.
No i na koniec. W NZ rządzi clubbing. Ludzie wchodzą i wychodzą z klubów z prędkością światła i szacunkowo co godzinę zmieniają się wszyscy ludzie w klubie, co zresztą ma swoje zalety, bo niosą ze sobą świeże powietrze :D
Około 2 w nocy zmieniliśmy klub na inny, w porcie. Tam posiedzieliśmy jeszcze około godziny i wybraliśmy się do domu. Najtwardsi jednak zostali podobno do 5!

Wycieczka do domu to kolejne wyzwanie. Otóż w Auckland nie ma komunikacji nocnej! To dlatego limit alkoholu we krwi jest tutaj 4 promile! W przeliczeniu na faceta jak ja, czyli ponad 190cm + ponad 90kg wystarczy na wypicie prawie 10 małych piwek! Sprawdzone w programie TV (ale chyba już o tym pisałem). I tak pomiędzy około 0.30 a 7 rano nie jeździ zupełnie nic. Interes za to robią taksówkarze, którzy w 99% są imigrantami. O tym jest osobna historia, bo ponoć Auckland to miasto, gdzie są najlepiej wykształceni na świecie taksówkarze ;)
Podróż do domu (bez licznika) kosztuje nas 35$ co w przeliczeniu na kilometry daje ok 14km (według google maps). W domu lądujemy około 3.

Na koniec subiektywne podsumowanie. Nasze święto zmarłych to dzień smutny, wręcz przygnębiający. A przecież z jakiejkolwiek religii byś się nie wywodził śmierć ma prowadzić do lepszego świata, prawda? To czemu by się z okazji święta zmarłych nie cieszyć i nie bawić?! Mnie się takie podejście podoba i nie mówię tu, żeby zapominać o zmarłych czy o cmentarzach. Tylko dlaczego właśnie w ten dzień mamy chodzić, a nie w każdy inny?! A Polska płacząca, zakorkowana na cmentarzach - to nie dla mnie.

I jeszcze o tempie pracy. Jeśli ktoś jeszcze waha się, czy w Nowej Zelandii naprawdę tempo pracy jest niższe, mogę rozwiać wszelkie wątpliwości. Ten wpis piszę sobie z pracy. Zajmuje mi ponad pół godziny, a pewnie mógłbym dłuższy, gdyby nie to, że co chwilę ktoś przychodzi mnie dopytać o coś i ziora mi w komputer :) Ogólnie pracuję dziennie sumarycznie około 5 godzin na 8 przeznaczonych. Pozostałe się nudzę, ponieważ robię wszystko szybciej, niż nadąża środowisko. I to nie są przechwałki jaki to jestem dobry. Domyślam się, że wiele szpeców od IT zrobiło by to co ja w 5 godzin w 3 godziny. Sęk w tym, że tutaj nikomu się nie spieszy. Nie wierzycie? Countdown, duży supermarket pod moim domem. Trwa remanent, czyli znane nam przekładanie z półek na półki, żeby klientów powkur... zdezorientować. Ile taki remanent trwa w Twoim supermarkecie? W Krakowskim Tesco zwykle jedną noc. Tutaj trwa już... drugi miesiąc!!! I ciągle nie jest skończony!
Dla mnie problem jest tylko jeden. Jak się odzwyczaić od tego polskiego speedu i w pracy nie nudzić?!

3 komentarze:

cloo pisze...

czemu od razu "Polska placzaca"? u nas narzuca sie tylko tyle ze akurat w ten dzien wypadaloby odwiedzic zmarlych, ale nikt nie mowi ze musisz sie wtedy smucic! inna sprawa jest ze jak stoisz nad grobem najblizszej osoby to wlacza Ci sie nostalgia i smutek ze tej osoby juz przy Tobie nie ma, mysle ze moge poswiecic ten jeden dzien na wspomnienia a nie na impreze, od tego mam caly rok :)

Ralf pisze...

A ja to inaczej widzę. Ja mam na odwiedziny cmentarza cały rok. Dlaczego muszę chodzić odrazu wtedy kiedy wszyscy? Konkursy na nagrobki, na ubrania, świeczki. To wszystko pachnie tandetą i cyrkiem. I do tego ten sztuczny nastrój zadumy. Tutaj zdecydowanie bardziej mi się podoba. Na cmentarz można wjechać samochodem, nagrobki są małe i skromne. Jak leżą jakieś kwiaty to zwykle pojedynczy jeden i jedna świeczka. Wygląda to nastrojowo i miło.
Ja osobiście bym nie chciał spotkań rodzinnych nad moim grobem podczas gdy przepychanki są kto lepiej ustawi swoją świeczkę.

Anonimowy pisze...

Popraw babol dotyczacy dopuszczalnego poziomu alkoholu we krwi, bo jeszcze ktos uwierzy i go zamkna. Aktualnie obowiązującym limitem jest 0,25 promila w wydychanym powietrzu. 4 nie bylo nigdy.

Prześlij komentarz