6 stycznia 2011

Auckland wymarło - dobry czas na przeprowadzkę

Święta mają to do siebie w Nowej Zelandii, że wszyscy wyjeżdżają. Nowa Zelandia zaś ma to do siebie, że wyjeżdżać nie da się nigdzie indziej, niż na wioskę/plażę/łąkę - ogólnie przyrodę. 3 największe miasta Nowej Zelandii, w których mieszka prawie 3/4 ludności całego kraju dzieli kilkaset kilometrów od siebie. Dlatego te duże miasta w święta pustoszeją. Wyglądają wręcz strasznie. Wchodzimy do supermarketu i nikogo nie ma... jak na jakimś filmie o zombie. Wychodzimy na ulicę i po drogach jeździ jeden samochód na 5 minut. Ciekawe jak się ma stopień przestępczości (czytaj włamań do domów) w tym okresie.
To taki tylko przerywnik z uwagi na to, że jestem w pracy i wychodzę sobie na przerwę na lunch kupić kanapkę. Normalnie stoję w kilkunastoosobowej kolejce. Dzisiaj byłem pierwszy.

O świętach opowiem w osobnym wątku. Dzisiaj jeszcze się pochwalę nowym mieszkaniem. Wczoraj obejrzeliśmy, jutro się wprowadzamy. Mieszkanie ma 29 metrów kwadratowych, więc jest malutkim studio. Ale dla nas wystarczy. Ważne dla nas jest, że umowa nie ma ograniczeń, czyli możemy się wyprowadzić w dowolnym momencie składając 21 dniowe wypowiedzenie. Dla tych, którzy poszukują mieszkań w Auckland instrukcja obsługi :)

Od razu mówię, że lepiej zapłacić opłatę administracyjną i wynajmować od pośrednika niż od właściciela. To tylko dobra rada, bo w tym samym budynku chciała nam wynająć mieszkanie pewna Chinka, której mieszkanie było mniejsze, fatalnie umeblowane, w gorszym miejscu i chciała za nie więcej. W dodatku nakładała miliony warunków na wprowadzkę. Tymczasem Pani reprezentująca administrację była bardzo uprzejma, pomocna i wszystko podsuwała pod nos. W końcu to jej praca. Jednak za to, że w przyszłości będzie można się z nią kontaktować a nie słyszeć narzekającą Chinkę z fatalnym angielskim, warto zapłacić. I dla świętego spokoju!

Ok szukamy mieszkania. Znajdujemy kilka ofert i idziemy oglądać. To warunek konieczny, bo organoleptycznie sprawdziliśmy, że zdjęcia diametralnie mogą zmienić obraz mieszkania oraz przede wszystkim jego wielkość! Byliśmy m.in. w takim mieszkaniu, gdzie ślicznie wyglądało podwójne łóżko na zdjęciach, podczas gdy przyszliśmy okazało się, że to pojedyncze łóżko, tylko poduszki położone były w poprzek.
Znaleźliśmy nasze wymarzone mieszkanko, którego zdjęcia zapewne jeszcze zobaczycie. Mieszkanko jest 30 metrów od mojej pracy. Mogę wstawać o 8.50 i jeszcze zdążę wziąć prysznic przed wyjściem :)) Jest w samym centrum na 8 piętrze. Ma mały balkonik i boczne okno (którego brakowało nam w mieszkaniu Chinki) z którego rozpościera się widok na zatokę i port! Jest cudownie. Mała kuchnia i łazienka, ale przecież ile my czasu spędzamy w domu?! A do tej pory i tak siedzieliśmy u siebie w pokoju.
W kuchni jest wszystko czego potrzeba - mały piekarnik, płyta grzewcza, mikrofalówka i zmywarka. W łazience prysznic i pralko-suszarka. Poza tym w mieszkaniu nie ma nic i musimy sobie sami go umeblować. Będzie to dosyć ciężkie i czasochłonne po rachunku jaki sobie sami wystawiliśmy za wakacje... Cóż, damy radę :) Sam budynek jest budynkiem hotelowym, który udostępnia również mieszkania na prywatnym właścicielom (po sprzedaniu ich oczywiście). W budynku jest siłownia oraz basen, z którego mieszkańcy mogą korzystać bezpłatnie! Yupi! Czas na zrzucenie tych 100kg po wakacjach. Alkohol, kemping i wysoka temperatura nie robią dobrze na wagę ;)
Wracając. Miła i sympatyczna pani dała nam "application form", które wraca do niej. W nim trzeba zamieścić swoje dane, dane mieszkania w którym się mieszkało do tej pory, dane pracodawcy oraz 2 osoby, do których można zadzwonić po referencje (przy czym jedna osoba musi być w stanie podać Twoje warunki finansowe - czyli najprościej pracodawca). "Application form" uzupełnione wraca do pani, która pokazuje je właścicielowi i uzgadnia, czy zgadza się na takich lokatorów. My jeszcze wynegocjowaliśmy niższą kaucję przez 2 tygodnie, żeby się odbić po wydatkach.
Właściciel godzi się na wprowadzenie i dostajemy od Pani umowę najmu, która w przeciwieństwie do Polskich umów, ma 2 strony. Podpisujemy się na niej jutro, dzisiaj jednak już wpłaciliśmy wszelkie koszty wprowadzki czyli:
- 2 tygodnie kaucji za wprowadzenie się (dodatkowy 1 tydzień zapłacimy za 2 tygodnie)
- 1 tydzień do przodu odstępnego (czynsz)
- koszt administracyjny w wysokości 1 tygodniowego czynszu + podatek

W sumie więc zapłaciliśmy 4 tygodniowy czynsz i jeden tak jakby mamy zaległy. Z tego tracimy tak naprawdę tylko 1, który idzie na opłatę administracyjną. Pozostałe (kaucja) zostanie nam zwrócone po wyprowadzeniu się.

I tak jutro wielka przeprowadzka. Nie będzie łatwo zważając na to, że ja muszę pracować. Muszę? No muszę, bo wydaliśmy tyle, że nie możemy sobie pozwolić przez jakiś czas na żadne ubytki finansowe, a ja mam jeszcze za mało dni urlopowych. Wszystkie zresztą wykorzystałem na okres międzyświąteczny. Tzn. zostałem zmuszony do wykorzystania, ale tak to już w NZ jest. O tym opowiem jeszcze przy okazji świąt :) Więc firma oficjalnie jest jeszcze zamknięta, ale ja, mój szef i szef grafików pracujemy. Dlaczego oni pracują? Nie wiem, ale raźniej jest niż samemu prawda?
Przy okazji wielkie oklaski dla Bartka, który jutro nam pomoże się przeprowadzić!

1 komentarz:

Ewa pisze...

Ciekawe informacje, na pewno warto przeczytać :)

Prześlij komentarz