21 lutego 2016

Zycie codzienne - osobiscie

Jak juz wiecie mecze sie od 5 lat ze swoja firma. Zajmuje toto okolo 25h na dzien i przynosi mniejsza lub wieksza satysfakcje. Od pol roku jednak za namowa wielu ludzi postanawiam conieco zmieniac.

Zacznijmy od poczatku. Moze troche mniej o Nowej Zelandii co o mlodych ludziach ktorym ambicje wbija sie na sile. O ludziach takich jak ja. Napracowalem sie jak dziki awansujac poprzez programistow, architektow systemowych do managerow projektow majac 26 lat. To jest naprawde w cholere pracy zeby sie przebic przez tysiace innych ambitnych ludzi. To sa straceni znajomi i czas plynacy przez palce. To sa stracone szanse i partnerki. Co jednak uderza w oczy to to ze nam to zostaje. A moze tylko mi. Wpaja nam sie do glowy ze sukces jest tylko przez ciezka prace a szczescie to pieniadze. I tacy to my jestesmy - generacja X.

Przez pierwszy rok w Nowej Zelandii naprawde staralem sie to zmieniac. Ludzie tutaj sa zrelaksowani a i ludzie sukcesu maja czas na golfa czy na socjalne spotkania. Owszem nie powiem - zaczynalem firme z $500 na koncie aby po miesiacu miec -$4000 i potem i krwia przebijac sie jako obcokrajowiec. Staralem sie integrowac z systemem pracy ale gdzies daleko w glowie istniala ta mentalnosc pracoholika. Ze jedyny system do osiagniecia czegos to wypruwac sobie zyly. Teraz po 5 latach jestem pewny ze to nie prawda.

I nie mowie tutaj ze prowadzenie wlasnej firmy to bajka. Wszyscy obiecuja stolek za biurkiem, nogi na stole, piekna sekretarke i czasu wolnego tyle ze nie wiadomo co z nim zrobic. Prawda jest taka ze przez pierwsze lata prowadzenia firmy (odejmij tych co maja bogatych rodzicow) to bycie sprzedawca, wlascicielem, produkcja, sprzataczka oraz... piekna sekretarka. To wszystko musicie sami robic. Ale po pewnym czasie mozna naprawde wszystko uporzadkowac i spokojnym trybem przec do przodu. Przekonalo mnie o tym cos na co nie mialem wyjscia a mianowicie obowiazek zostawienia mojej firmy oraz jej pracownikow samych sobie pierwszy raz. Poniewaz moj najlepszy przyjaciel z ktorym sie wychowalem mial slub w Polsce - nie mialem wyjscia jak pojechac. Wszystko poustawialem w kolejnosci tak zeby dzialalo, przezegnalem sie i pojechalem.

I przezyla. Przezyla moja firma beze mnie. Przezyla z pierwszym od 4 lat urlopem. Malo tego. Zaliczyla rekordowy miesiac zaraz po tym jak wrocilem.

Dlaczego o tym teraz pisze? Otoz wrocilem z kolejnej wycieczki gdzie pomagam biurze (czy biurowi?!) podrozy z prowadzeniem wycieczki. I ta wycieczka namieszala mi znow w glowie bo ja przeciez uwielbiam podrozowac. A ta firma mnie tu trzyma - trzyma mnie na sile. I pojawily sie sentymenty, pragnienie zobaczenia Argentyny czy Laosu. Pragnienie poznawania ludzi i wymieniania historii. Bo ja przeciez tutaj jestem od lat i znam tu. A bardzo bym chcial sie dowiedziec jak jest tam.

Dlatego zmieniam sie. Jestem niezdrowy, gruby i zasiedzialy za biurkiem. Od 2 tygodni maltretuje mnie trener personalny do lepszego zycia. Od 2 miesiecy zatrudniam ludzi aby docelowo firma dzialala bezemnie. Rok 2016 bedzie rokiem ktory odmieni moje zycie. Takie to postanowienie publiczne.

Nudy co? Napisze cos w normalnym tonie ale opublikuje jutro zebyscie za duzo nie mieli do czytania :P
Koniec rozczulania sie nad wlasnym zyciem. Glowa do gory i bedzie super!

p.s. pozdrawiam moja wycieczke bo sie skubancy dowiedzieli ze prowadze bloga (albo raczej prowadzilem) i kurna zaraz tu przyleca i beda czytac :p

1 komentarz:

Adam pisze...

Od początku śledzę Twojego bloga i przyznam szczerze, myślałem że wyjechałeś do NZ właśnie dla ich spokojnego stylu życia, bez Europejskiego pracoholizmu :P Jednakże cieszę się, że znalazłeś balans i patrzysz pozytywnie w przyszłość - taki piękny kraj i brak urlopu przez 4 lata, to aż grzech :D Powodzenia w rozwoju firmy i podróżach, być może do zobaczenia jak następnym razem będę z NZ :)

Prześlij komentarz