17 czerwca 2010

Wczorajszy wpis

Wczorajszy dzień minął pod znakiem pracy i zero wolnego czasu. To chyba efekt złego humoru z rana, przez co całe popołudnie wyżywałem się na wszystkim co się dało ;) I tak kontynuując tradycję kury domowej odkurzyłem cały dom i umyłem wszystkie podłogi. Następnie przerwa na obiad, który wczoraj oznaczał pulpety w sosie pomidorowym. Nie zdążyłem jednak spróbować, bo zostałem w międzyczasie zaproszony na kolację rodzinną do domu Lindy. Obiad do lodówki, wyżywania się ciąg dalszy. Kolejny etap – ogród. Ponieważ jest zima i nikt o niego nie dba, to zadbam ja ;) Tak więc wczoraj udało mi się z ok. 1/3 ogrodu (który mamy w większości wyłożony płytkami, może warto załączyć zdjęcie ;) ) usunąć chwasty i wyczyścić szczotką i wodą płytki. Sprzyjała temu zresztą pogoda, która i dzisiaj zapowiada się fantastycznie. Tak minął cały dzień. Była oczywiście wizyta w kafejce, ale wczoraj wyjątkowo żadnej oferty pracy. Wczoraj też policzyłem, że średnio wychodzi ok. 2 oferty pracy wysłane na 1 dzień mojego tutaj pobytu, licząc weekendy. No nie ma cudów, żeby na taką ilość na koniec nic się nie znalazło ;) Tak więc dzisiaj pozytywny humor i do przodu. Reszta ogrodu plus 3 komputery Lindy do zrobienia (sam zgłosiłem się na ochotnika), które ponoć „mają wirusy i nie da się ich używać”. Nie ma to jak laik i komputer ;) Wszystko co złe to wirus :p

Wczorajsza kolacja była pyszna, przygotowywał Brighton (syn Lindy) z okazji kończenia skursu kucharskiego. Notabene był to pierwszy raz kiedy gotował dla rodziny, a na kurs chodzi od roku :) W każdym układzie jedzonko było pyszne, a składało się na nie grillowane kurczaki + mnóstwo grillowanych warzyw. Tym sposobem spróbowałem 2 nieznane mi wcześniej warzywa. Niestety nie udało mi się zapamiętać nazwy, ale jedno było wielkości i kształtu gruszki i smakowało jak coś pomiędzy ziemniakiem a cukinią, drugie było brązowe z zewnątrz, pomarańczowe w środku i smak dziwny, nie porównywalny do niczego. Nie wiem, czy nie była to przypadkiem dynia. Ogólnie to pierwsze dobre, to drugie mniej, ale zjadliwe.
Standardowo kolacja (na której było 9 osób) bardzo ruchliwa i bardzo rozgadana. Zresztą na koniec, dziękując za zaproszenie wspomniałem, że jest to lepsze niż najdroższy kurs angielskiego. Codziennie uczę się nowych rzeczy i to w zastosowaniu powszechnym, a nie tych cholernych regułek, których nigdy nie mogłem zapamiętać.
Na kolacji był też Mike, którego wczoraj poznałem. To kolejny znajomy rodziny, bardzo sympatyczny, aczkolwiek z bardzo ciętym humorem ;) Ogólnie mnie się podobało, aczkolwiek to jeszcze nie ten etap, żebym mógł się śmiać z wszystkich dowcipów po angielsku. To tak jak ja bym im opowiadał dowcip o zimnym Lechu i krwawej Mery. Jeszcze jakieś kilkanaście miesięcy pewnie, żebym takie coś łapał, ale jest bardzo sympatycznie, ponieważ próbują mi to wszystko tłumaczyć i jest bardzo zabawnie przy tym :)
Na koniec, ok. 10 wieczór Mike, po jakiś 4 kieliszkach wina, butelce piwa, skręcił sobie prawdziwego jointa, pożegnał się z wszystkimi WSIADŁ DO SAMOCHODU!!! i pojechał!!! Jak się dziwnie po wszystkich popatrzyłem, Linda skwitowała jednym słowem: Kiwi :) Teraz już rozumiem, dlaczego w tych telewizyjnych reklamach rządowych, przeważają reklamy dotyczące prowadzenia samochodów: nie rozmawiaj przez komórkę, nie zażywaj narkotyków, nie prowadź po pijanemu, nie przekraczaj prędkości itd. Wygląda na to, że Kiwi do najlepszych kierowców nie należą, co zabawne sami to wiedzą i się tym jeszcze chwalą. Jak już wspomniałem, nie wszystko musi być idealne.

W weekend Clint się wyprowadza, a dziewczyny już podjęły decyzję, że zamiast szukania nowego współlokatora, szukamy nowego domu asap. Nawet przy kolacji był poruszany ten temat. Potrzebny jest dom z przynajmniej 5 sypialniami, a najlepiej z 6. 3 dla dzieci Lindy, 1 dla Lindy i Kitty i… jedna dla mnie :) I to wcale nie ja powiedziałem. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to jakaś koszmarna lokalizacja, bo wszędzie przecież chodzę na nogach. No i że opłaty się nie zmienią, a jak się zmienią to na niższe. Ostatnio dowiedziałem się, że mój pokój jest jak na tutejsze warunki stosunkowo drogi, ale z drugiej strony lokalizacja jest idealna. Bo niewiele jest takich, skąd do centrum handlowego ma się 10 minut na piechotę i 20 minut do centrum osiedla. Czyli to co dla mnie jest najważniejsze – zakupy + kafejka internetowa. Swoją drogą na kafejkę to wydaję majątek. 3$ dziennie daje prawie 100$ miesięcznie. Za godzinę korzystania co dzień. Muszę koniecznie poszukać innego rozwiązania. Wiem, że w niektórych macach jest Internet, ale nie w tym koło mnie niestety. Jest też w centrum, ale dojazd za 7$ w obie strony nie zwróci mi się ;) Podobno jest też Internet w bibliotekach, więc mógłbym nosić laptopa. Już zlokalizowałem bibliotekę, ale jeszcze nie byłem tam, więc muszę pewnego dnia się wybrać.
Tyle na dziś, kolejną piękną pogodę trzeba wykorzystać na pracę w ogródku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz