2 lipca 2010

Kolejna nadzieja na znalezienie pracy

Na początek muszę odpowiedzieć publicznie na komentarze :p bo jak odpisuję w komentarzach dzień później, to nikt nie czyta! Otóż tak, jestem pracoholikiem na odwyku, czasem czuję się gorzej jak alkoholik, chodzę po domu w jedną i drugą stronę i szukam co bym mógł zrobić. Tak lenię się teraz cholernie i tak, były czasy, kiedy pracowałem po 14 godzin 6 dni w tygodniu i miałem jeszcze ochotę 7 dnia zwiedzać. I powiem wam, że cholernie tęsknię za tamtymi czasami! Mogę pracować 16 godzin 7 dni w tygodniu, niech mi tylko ktoś da coś do roboty! Cokolwiek, mogę być na zmywaku, mogę zamiatać chodniki, mogę być śmieciarzem, ale do jasnej cholery muszę coś zrobić bo zeświruję!!! Dzisiaj zadzwonię do tej firmy, w której być może będę pracował jako wolontariusz. Dzwoniłem wcześniej, ale Bruce (kontakt, który dostałem) miał wolne. Miałem zadzwonić rano, ale pani w słuchawce stwierdziła „pozostało Ci 4 minuty do rozmowy”, więc nie ryzykowałem, że nam przerwie w połowie i muszę uzupełnić konto na komórce. Zadzwonię popołudniu więc, a to pewnie będzie oznaczało, że umówimy się na spotkanie dopiero w poniedziałek. Mam też nadzieję się z nimi umówić (z tamtą firmą), o ile będą chętni, że opłacą mi transport i będę pracował full-time, czyli 5 dni w tygodniu. Jeśli będę mógł jeździć do pracy za darmo, to mogę pracować codziennie za darmo. Przynajmniej do znalezienia pracy ;)

Podsumowanie wczorajszej wycieczki do CBD. Pojechałem sobie autobusem, byłem godzinę wcześniej na miejscu, więc usiadłem w parku i zacząłem szukać darmowej sieci wifi. Niestety za cholerę takiej tutaj nie ma :/ Chodziłem, szukałem, nic. Jak są jakieś otwarte, to albo proszą o hasło, albo włącza się strona, gdzie za drobne 10$ płacąc kartą kredytową możesz mieć 1 dzień internetu. Phi! Tak więc olałem ten świetny interes, pochodziłem sobie po centrum i 15 minut przed czasem wszedłem do wieżowca. Typowy biurowiec, wchodzi się do klatki schodowej a tam tylko korytarz i 3 windy. Wciskam 10 piętro, wysiadam, rozglądam się w którą stronę i znajduję firmę Sead. Nie ma recepcji, więc na razie siadam na kanapie, bo jestem wcześniej i bawię się wielką kulą, w której jest mała kulka i labirynt. Trzeba małą kulką przejść cały labirynt, świetna sprawa. Jest 98 punktów, przez które trzeba przejść, najdalej dotarłem do 14 :p. W międzyczasie ktoś przechodził, zapytał czy Sam wie, że przyszedłem, powiedziałem, że jeszcze nie, ponieważ jestem wcześniej, ale miły Pan powiedział, że poinformuje Sama, że jestem. Sam przyszedł po ok. 5 minutach.
Zaprosił mnie do pokoju zwierzeń ;) dał swoją wizytówkę i zaczęliśmy rozmowę. Sam to Kiwi, ok. 30 lat, bardzo sympatyczny facet. Wyjaśnił mi bardzo dużo rzeczy o szukaniu pracy tutaj a przy okazji opowiedział o działaniu firmy. Tak więc Sead oprócz konsultingu IT jest również pewnego rodzaju organizacją zrzeszającą obecnie ok. 700 osób. Polega to na tym, że wszystkie 700 osób znają się wzajemnie z pracy ze sobą, przez co mogą polecać się w innych firmach w sprawie nowych projektów czy szukania pracy. Dodatkowo mają wspólne wigilie, spotkania itd. W każdym układzie Sead oprócz tego szuka pracowników dla ludzi z tej organizacji. Nie jest to ich główne zajęcie, ale jednak robią to często.
Rozmowa zajęła nam ok. 30-40 minut. W międzyczasie dowiedziałem się, dlaczego obcokrajowcom jest tak trudno znaleźć pracę. Otóż bardzo mało pracodawców zatrudnia kogoś z zagranicy bez pozwolenia o pracę, przez co po prostu się boją. Boją się kontaktów z immigration, boją się jakiś kontroli, ogólnie boją się, bo nie wiedzą. I ta powszechna niewiedza sprawia, że firmy z góry odrzucają kandydatów z zagranicy do pracy. Trzeba mieć dużo szczęścia, żeby trafić na uświadomioną firmę. Dodatkowo Sam stwierdził, że firmy typowo rekrutacyjne, których zajęciem jest uzupełnianie stanowisk i łapanie pracowników, też nie przepadają za takimi ludźmi jak ja, ponieważ to opóźnia ich pracę, a ich zadanie to ogłosić, przesiać, posadzić. Jak najszybciej, jak najwięcej. Firm, które dbają o pracowników tak samo jak o pracodawców jest mało, co przeczy mojemu wcześniejszemu spostrzeżeniu. Być może ma rację, ponieważ ta laska, która miała mi znaleźć kilka ofert pracy i zadzwonić nigdy już nie zadzwoniła. Więc domyślacie się, że zadałem magiczne pytanie „to co macie ze mnie :)”. Więc Sam się uśmiechnął i powiedział,
„Po pierwsze pieniądze ;) tutaj system polega na tym, że jeśli znajdziesz pracodawcy pracownika, to firma rekrutacyjna dostaje opłatę 10-15% z rocznego wynagrodzenia tego pracownika. Po drugie, oni wieżą w ludzi i mają nadzieję, że jeśli dla takiego człowieka jak ja znajdą pracę i będą uprzejmi, to za 5 lat jak ja będę szukał pracowników do firmy, to zgłoszę się właśnie do nich.” Niesamowite, powiedziałem, że czuję się jakbym dostał prezent na urodziny :D Sam powiedział, że nic nie może gwarantować, ale ma 2 oferty pracy, które mogą pasować do mnie. Problem w tym, że obie potrzebują znajomości open-source (jedno Drupal, drugie Symphony), ale wydaje mu się, że można to przeskoczyć. W przyszłym tygodniu będzie rozmawiał z jednym pracodawcą o mnie i zapyta czy będzie miał ochotę przejść drogę przez immigration ze mną, za tydzień będzie rozmawiał z drugim pracodawcą, ponieważ tamten ma wakacje i dopiero wtedy wraca a Australii. Tak czy siak podniósł mnie na duchu i mam nadzieję, że uda mu się coś wyskrobać, przynajmniej rozmowę kwalifikacyjną, bo sprzedawać to ja się umiem dobrze ;) A jeśli już on załatwi rozmowę kwalifikacyjną, to będzie oznaczało, że pracodawca będzie świadomy braku wizy. Zobaczymy, głowa do góry i jedziemy dalej :)
Wracając wpadłem na pomysł powrotu pociągiem, w końcu jeszcze nigdy nie jechałem, pomimo że pociągi mam za oknem :p Wpadłem więc na dworzec, kupiłem bilet i usiadłem w poczekalni. Miałem 15 minut na pociąg więc ostatnim rzutem na taśmę wyciągnąłem laptopa, sprawdziłem i wygrałem! :) Znalazłem darmowe, dworcowe wi-fi. I tak z 15 minut oczekiwania na pociąg zrobiła się godzina, ale o tym już wiecie.
Tymczasem ściągnąłem sobie Drupala i zaczynam grzebać :) Symfony też sobie ściągnąłem, ale niestety w paczce nie było żadnego demo, więc nie wiem z czym to się je ;) Przez weekend zamierzam napisać jakiś mały modulik do Drupala i przesłać Samowi, żeby pokazać że nie taki diabeł straszny i że dam sobie i z tym radę, chociaż open-source to zło! haha :) żart, ale mnie zdenerwował ten open-source-owy koleś z ubiegłego tygodnia, więc niech ma za swoje :p

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz