22 lipca 2010

Późny wpis

Dzisiaj późno, bo jestem padnięty. Dzisiejszy cały dzień zajęła mi wycieczka, w kierunku, w którym jeszcze nie byłem. Kolejne ok 20 km przebyte, obtarte stopy przepocone ubranie i ogólnie ledwo żyję :) Bo dzisiaj głównie pogoda daje w kość. Konkretnie po opadach pojawiło się słońce i zrobiła się duchota, ledwo można oddychać.

Dzisiejsza wycieczka ściągnęła mnie do miejsca, gdzie jeszcze nigdy nie byłem ale pewnie dlatego, że nikt mnie tam nie zapraszał :D Otóż trafiłem do nowozelandzkiej... Nowej Huty! No może nie aż tak drastycznie, ale trafiłem do osiedla produkcyjnego. Oznacza to ni mniej ni więcej jak fabryki, fabryki, a za fabrykami magazyny i... kolejne fabryki ;). Znalazłem też oczyszczalnię ścieków co utwierdza w przekonaniu, że może oni i o środowisko dbają marketingowo, ale w praktyce to dużo rzeczy robią jeszcze lepiej od nas :p Ścieki np lecą prosto do zatoki (czyt. oceanu).

Wycieczka zaczęła się ok 11 jak zrobiło się ciepło. Przeszedłem pod autostradą i skierowałem się na północny zachód. Po drodze spotkałem ulicę "Hans Street" co mnie bardzo rozbawiło, bo (nie wiem czy mówiłem), ale dziewczyny nadały mi ksywę Hans :p
Potem wylądowałem na wspomnianym osiedlu produkcyjnym. Okazuje się, że 90% typowych robotników to maori i skośnoocy. Nieźle sobie europejczycy zdominowali wyspę... Rzeczywiście jak sobie przypomnę wszystkie rozmowy rekrutacyjne, czy jakiekolwiek kontakty... żadna nie była z typowym maori. Cóż, jak już się tam znalazłem to ludzie się zaczęli dziwnie patrzyć, no bo kto spaceruje po ulicy pełnej fabryk, która zresztą... okazała się ślepa :] Ale zorientowałem się dopiero na samym końcu, czyli po dobrym kilometrze.
Patrząc na tyle fabryk można zauważyć, że nawet przy typowej produkcji, ludzie mają dosyć luźne podejście do pracy. Każda fabryka ma troszkę zieleni i ławki + ewentualnie daszek. Służy to przekąskom (robotnicy raczej nie jeżdżą na lunch, wcinają kanapki) i wypadom na fajkę. Wszyscy robotnicy, z różnych fabryk, jak jeden mąż noszą pomarańczową, odblaskową odzież. Pewnie po to, żeby rozpoznać kto pracuje, a kto się tylko szwęda :D Najważniejsze, że nie widać jakoś szczególnie kominów i jakiegoś typowego zanieczyszczenia, aczkolwiek tęczę zapachów można rozpoznać z daleka. Dodam tylko, że niekoniecznie ładnych zapachów :p

Po przeprawie przez fabryki wylądowałem na bliżej niezidentyfikowanym wzgórzu. W Auckland znajdują się 4 główne wygasłe wulkany, od których nazywają się osiedla. Ten nie był żadnym z nich. Ogólnie wyglądał bardziej jak zwykła górka niż jak wulkan i co najważniejsze na samym czubku znajdował się zbiornik wyrównawczy dla miasta (pozostałości po hydrologii na studiach ;) ). Zbiornik cały w graffiti i co zabawne zupełnie odsłonięty (otoczony zwykłą siatką wysokości ok metra) zawór wyłączający (taka spora korbka). Nie wyglądało, jakby miała jakiekolwiek zabezpieczenia, więc tak mnie kusiło przekręcić :p Na górce, którą również można uznać za park, bo była dosyć rozległa, zarośnięta i miała kilka alejek, były również wyraźne ślady zwierzątek. Wiecie o co mi chodzi :p Wygląda na to, że każdą górkę okupują jakieś krowy. Ciągle jednak się zastanawiam, gdzie one nocują, bo w zasięgu wzroku, rozglądając się z góry, nie ma żadnej wyraźnej farmy. Za to na dole było boisko do rugby na którym pasły się kozy ;) Oszczędzanie na kosiarce?

Potem powrót do domu, zakupy, kolacja i tyle. Na tym minął mi cały dzień. Czekam też na dziewczyny, które miały dzisiaj przyjechać, ale zbliża się 10 wieczór a ich jak nie było tak nie ma. W dodatku nie ma dzieciaków u siebie, więc nie mam pojęcia co się dzieje :] Napisałem smsa Kitty, ale bez odpowiedzi. Cóż, być może kolejna noc samemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz