7 września 2010

Nadrabiania ciąg dalszy

Zacznę od krótkej lekcji angielskiego :) SMSa trzymałem przez dłuższy czas, żeby zademonstrować poziom skupienia, jaki trzeba poświęcić na czytanie ich tutaj. A wszystko wzięło się oczywiście od dzieci. Kitty i Linda odkąd smsują z dzieciakami, nauczyły się języka smsowego. I tak jeden z fajniejszych wygląda tak:
"Heya Ralf, wht tym ru gng hm? brng u dwn2briscoes thy gta massv sale til9pm...50% for evrthng". Świetne nie? Teraz już mi idzie dobrze czytanie tego, ale początki były ciężkie :) Gdyby ktoś nie potrafił rozszyfrować, całość wygląda mniej więcej tak:
"what time are you going home? I will bring you down to briscoes, they got massive sale till 9 pm"

Teraz trochę o pracy. W pracy jak to pracy, dużo roboty, ale wygląda na to, że powoli prostujemy wszystko, przez co mam nadzieję już za 2-3 tygodnie będzie można spokojnie odpracować swoje 9 godzin (godzina w ciągu dnia na lunch). Natomiast padłem ofiarą swoistego rasizmu ze strony klienta, za co w nagrodę dostałem długiego przepraszającego i dziękującego maila :) Wszystko wzięło się z tego, że wypuściliśmy stronę na czas, ale jednocześnie na gwałt. Efekt taki, że było cokolwiek a działało jak chciało. Przez następne kilka dni poprawiałem, żeby było git. Z klientką posługiwałem się mailowo, ale wiedziała, że jestem Polakiem. W każdym układzie z naszej strony było zbudowanie tylko strony i formularza rejestracyjnego. Baza danych leżała jeszcze w trzeciej firmie, która miała synchronizację z klientem docelowym. I tak oto w piątek się coś wypierdzieliło i od soboty rana dostawałem telefony na przemian od szefa jak i drugiej firmy. Wybrałem się wiec do pracy i sprawdziłem z naszej strony wszystko na 4 strony, bo w końcu głupio tak pierwszy projekt zmaścić nie? Sprawdziłem, wysłałem potwierdzenie mailem i cisza. Odezwali się w poniedziałek. Najpierw firma trzecia, przepraszając za zaistniałą sytuację, ponieważ błąd był po ich stronie. Na szczęście wszystkie dane udało się odzyskać. Potem klientka, która osobiście dzwoniła do mojego szefa i dziękowała za pomoc w sobotę i przepraszała, że posądziła mnie o niedokładność :) I tak oto Steve (mój szef) przyszedł do mnie przekazać mi przeprosiny i powiedział "dobrze na tym wyszliśmy, bo to jeden z naszych większych partnerów. Teraz natomiast automatycznie będą ufali nam bardziej, bo głupio im będzie kolejny raz posądzać nas o niedokładność" :)

Tyle o pracy. Więcej nie piszę, bo od tygodnia walczę a ASP i j#@#nym w d#@e Microsoftowym systemem. Po całym dniu zmagań udało mi się zainstalować i skonfigurować IIS, po kolejnym dniu odpalić Umbraco, po kolejnym uruchomić stronę którą skopiował nam dostawca, który jej nie dokończył. I tak przez 3 dni to, co pod Apachem i PHPem wykonałbym jednym klawiszem F5 pod total commanderem.

Dzisiaj natomiast o rzeczach, których by mi brakowało, gdybym miał się kiedyś wyprowadzić z NZ. Otóż dla nas polaków niektóre rzeczy są wciąż obce. I tak muszę wymienić, że będąc tutaj przez ponad 3 miesiące, nie mógłbym się obejść bez młynka na odpady w zlewie. To takie coś co montuje się pod zlewem i pozwala na zmycie talerza z resztkami do zlewu i nie przejmowanie się śmietnikiem. Następnie wciskamy magiczny przycisk, młynek mieli wszystko ze zlewu i tyle było brudu. Dokładnie tak samo nie mógłbym się obejść bez suszarki do prania. Jakkolwiek wielkich rzeczy nawet nie próbowałem suszyć, bo raz, że może zniszczyć taki swetr np, a dwa, że dużo czasu zajęło by, ale jeśli chodzi o suszenie skarpetek i bielizny w około 40 minut, to suszarka jest niezastąpiona. W dodatku doskonale przydaje się do ogrzewania odzieży :)
Kolejny element (aż dziw, że nie rozpropagowany w Polsce), czyli elektryczny koc. W brew pozorom to nie koc, a prześcieradło. Kładzie się to pod prześcieradłem i włącza kilkanaście minut przed pójściem spać, czyli np przed przebraniem się i wizytą w łazience. Zaraz potem wskakuje się do cudownie ogrzanego łóżka i koc można wyłączyć.
Dalej - sok pomarańczowy w 3 litrowych butelkach. Akurat sok piję tonami i zawsze piłem. 3 litrowa butelka jest tak fajnie skonstruowana, że można z niej pić "z gwinta". Jednocześnie jest na tyle duża, że nie trzeba codziennie po sok chodzić.
Kurcze tyle rzeczy miałem w głowie, ale napisałem sobie tylko na liście, że mam wam wymienić rzeczy bez których nie mógłbym się obejść. Cóż, jak sobie coś przypomnę to dodam. Może wynika to z późnej pory wpisywania. Ciężko się skupić ;)

Bez czego mógłbym się obejść? Na pewno bez pogody. W Polsce jaką mamy taką mamy, ale jest stabilna. Jak ma lać to leje. Jak ma być słońce, to świeci. Tutaj? Idziesz pod prysznic rano - praży słońce. Wychodzisz z pod prysznica - ulewa. Ubierasz kurtkę bierzesz parasol -znów słońce i tak w kółko. Jest też kilka innych rzeczy ale wspominając w/w porę ciężko się skupić.

Dlatego właśnie na dzisiaj kończę. Miłego dnia i do usłyszenia jutro!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz