25 marca 2011

Pierwsze wieści o rezydenturze

Pierwsza informacja, którą dostaliśmy:

Congratulations.

We are very pleased to confirm that your Expression of Interest has been selected from the Pool for further consideration.

We will conduct some preliminary checks of the information you have provided to determine whether your claim is accurate.  Following this checking, you may be invited to apply for residence in New Zealand.

We wish you all the best with your Expression of Interest.


Krótko mówiąc nic, czego byśmy się nie spodziewali ;) No i czekamy dalej na przyznanie oficera migracyjnego. Jak już trafimy do kolejki powinien się odezwać bezpośrednio do mnie i zaprosić na spotkanie, bądź poprosić o dokumenty. Zważając jednak, że jesteśmy na miejscu, prawdopodobnie zaprosi nas na spotkanie. Zobaczymy i będziemy was informować.


Tymczasem nadchodzi jesień. Pogoda ciągle pozwala chodzić w krótkim podkoszulku i krótkich spodenkach, ale niestety coraz rzadziej. Dla tych, co nie doczytali wspomnień z zimy - w Nowej Zelandii raczej nie ma nam znanej zimy, za to jest typowo wyspiarska. I już teraz zaczyna wiać i padać w poprzek. Coraz częściej. Na tyle, że jak na ósmym piętrze otworzymy drzwi balkonowe, to wszystko nam lata po mieszkaniu. A to jeszcze dopiero koniec lata!


Obmyślamy ostatnio intensywnie co zrobimy ze świętami wielkanocnymi. Zaskoczyło nas, że pisanki to nie tylko Polski wymysł. A dowiedzieliśmy się tego z bardzo przyziemnej rzeczy - do zakupionych jajek dołączone były naklejki na pisanki :) Myśleliśmy o wyjeździe gdzieś bliżej lub dalej, ale chyba skończy się na pobycie na miejscu, samej Wielkanocy spędzonej ze znajomymi i małymi wycieczkami po okolicy. W Nowej Zelandii Wielkanoc to 4 dni wolne: Wielki Piątek do Poniedziałku Wielkanocnego. Wiele osób w tym czasie wyjeżdża, ale pogoda już raczej nie pozwala na wylegiwanie się na plaży. Ostatnio przeczytałem zresztą śmieszny wpis na portalu o Nowej Zelandii, że teraz jest dobry okres na zwiedzanie, bo na północnej wyspie można się jeszcze kąpać... Zapraszam więc autora do Auckland i z miłą chęcią popatrzę jak wchodzi do wody. Popatrzę też jak szybko z niej ucieka ;) Zaczyna się za to sezon surfingowy. Teraz jest najlepszy okres, kiedy temperatura wody i siła wiatru (czyt. wysokość fal) jest optymalna. Surferzy pływają w piankach, więc im tak nie jest zimno. Kurczę już się nie mogę doczekać aż sam spróbuję, ale do tego jeszcze chwila minie. Tzn do czasu, aż będzie pojazd, który będzie mógł tą deskę wozić. Ciężko było by ją nosić ;)
Tymczasem w domu ciągle ten sam spór - kupić samochód czy kupić bilety na zimowe wakacje w Polsce. Niestety każdy wyprowadzający się tak daleko musi brać pod uwagę takie dylematy. Wypad do rodziny to koszt około 2500$ na osobę za sam przelot. Najtaniej na razie udało nam się znaleźć za 2300$ za bilet z Auckland do Warszawy. Wiem, że można taniej, ale opcja 4 przesiadek i 50 godzin lotu raczej nie wchodzi w grę. Ewentualnie wchodzi inna opcja, którą wszyscy tutaj polecają, mianowicie stop over. Jest to bardzo popularne i tak podróż zajmuje kilka dni i lecimy z Auckland do Hong Kongu, zwiedzamy, śpimy, następnego lub za 2 dni lecimy no do Moskwy albo Dubaju, ta sama historia itd. Niby fajnie, ale sam nie wiem czy nie męczyło by mnie to jeszcze bardziej niż taki jeden 34 godzinny przelot do Warszawy. Cóż, wszystko się okaże po wygraniu wojny domowej: Polska vs. samochód :)
Będziemy was informowali, bo jeśli już zostanę przekonany, to na pewno dużo osób będzie chciało spotkać się na piwko. Istnieje też opcja, która ostatnio coraz bardziej do nas przemawia, czyli kupujemy samochód a bilety później niż planowaliśmy, czyli np styczeń. Ehh.. Czemu nie da się zarabiać tyle, żeby nie musieć na każdy wydatek odkładać he? Zastanawiam się jakie problemy życiowe ma Bill Gates? "Lecieć business klasą czy może prywatnym samolotem". Albo "odłożyć w tym tygodniu na nowe bugatti, czy polecieć na tydzień do 6 gwiazdkowego hotelu na karaibach". Cóż, nikt nie powiedział, że życie jest sprawiedliwe ;)


I na koniec. Julia za namową rozpoczęła proces zmiany pracy. Zaczęła rozsyłać CV w kierunku swojego zawodu. Pierwsze CV już poszło i czekamy na odpowiedź. Mam nadzieję, że będą teraz coraz częściej wychodziły, bo w końcu ile wykształcony człowiek może pracować w sklepie, żeby nie zapomnieć swoich oryginalnych kwalifikacji? A muszę przyznać, że ten miesiąc pracy w barze i sklepie naprawdę poprawił jej znajomość angielskiego. Już spokojnie zostaje sama z naszymi kiwuskimi znajomymi i rozmawia. Już nie boi się kaleczyć i popełniać błędy. Bo każdy z nas je przecież popełnia, ale właśnie sęk w tym, żeby oswoić się z językiem i nie bać się go używać.
A ja? Zbliża się powoli rok pobytu tutaj i jeśli ktoś mi powie, że przez rok nie da się nauczyć języka, jestem w stanie stwierdzić, że przez ten rok znajomość słownictwa + gramatyki u mnie się podwoiła. Głupie słówka jak: gale, brag, reckon, elbow... bla bla bla. Bo ile się nauczymy na kursach? Dopóki nie słyszysz tego wszystkiego na co dzień, nie wiesz co to znaczy prawda?
Szacuję, że na mówienie płynnie angielskim (oczywiście posiadając już solidne podstawy ze szkół), potrzeba około 3 lat. Ale odezwę się za 3 lata i wam powiem ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz