15 listopada 2010

Weekend na plaży

Wiecie co jest cudownego w mieszkaniu w Auckland? A to, że w piękną pogodę można wybrać się na spacer i wylądować na przepięknej plazy! I tak oto spędziliśmy calutki weekend.

Sobota zaczęła się dosyć wcześniej, bo wyruszyliśmy już około 11. Zabraliśmy średniej wielkości plecak turystyczny, który pomieścił 2 ręczniki, butelkę wody i kilka niezbędnych akcesoriów, wśród których oczywiście był krem do opalania. Kierunek wybraliśmy na Bucklands Beach i rozmawiając o różnych tematach tam zmierzaliśmy. Jak ładnie i blisko wszystko wygląda na Google maps, przekonaliśmy się, kiedy dotarliśmy do plaży po (sic!) ponad 3 godzinach spaceru. Nie zrażeni niczym rozłożyliśmy się na plaży i „leżakowaliśmy”. Nawet pokusiłem się o pierwsze nowozelandzkie zanurzenie. Woda była obrzydliwie zimna, ale uparcie chciałem odhaczyć pływanie w oceanie i zanurzyłem się cały! Julia nie odważyła się i na pierwsze Nowozelandzkie zanurzenie będzie musiała poczekać przynajmniej tydzień. W wodzie wytrzymałem może 5 minut i przemarznięty wyleciałem na powierzchnię, żeby zagrzać się w słonku. Pogoda dopisała, w sobotę było około 20 stopni w cieniu i prawie cały dzień bezchmurnie (z wyjątkiem kilku godzin popołudniu), w niedzielę około 22 stopni, ale za to dużo baranków przysłaniających słońce (temperatura z internetowych danych pogodowych, termometru nie mamy :p ). Po około godzinie, półtorej opalania zdecydowaliśmy przejść jeszcze raz tą samą trasę, tak żeby utrzymywać formę. Problem w tym, że trochę się pogubiliśmy, byliśmy zmęczeni już poprzednim spacerem oraz słońcem i tym sposobem dotarliśmy do domu po 6 skrajnie wyczerpani. Ale oczywiście zadowoleni :) I opaleni!

Niedziela zapowiadała się podobnie, z tym, że zorganizowaliśmy większą grupę znajomych, która miała uderzyć na plażę już sporo odległą od Auckland (wyszło coś ok. 30km na północ) o znajomo brzmiącej nazwie Long Bay. Umówieni byliśmy na 2 popołudniu na miejscu. Po nas miał przyjechać Bartek samochodem. Bartek oczywiście umowy dotrzymał, zjawił się nawet przed czasem. Pozostały team jednak, na który składało się bodajże 6 osób, z różnych powodów (typu paluszek i główka) się wykruszył. I tak wylądowaliśmy na plaży we 3, ale za to wspomagani kartonem (czyt. 12 butelek) Corony. Ze względu na zachmurzenie i moim skromnym zdaniem zimniejszą niż na Bucklands Beach wodę, pływanie zostało odwołane i tylko zajadając chipsy i krakersy, popijając piwem spędziliśmy kilka godzin na plaży. Czas mijał bardzo szybko i bardzo miło na pogaduszkach, ale słońce, pomimo, że grające w chowanego z chmurami, bardzo nas zmęczyło. Tym sposobem, kiedy wylądowaliśmy w domu około 5.30, ja zasnąłem od razu i obudziłem się o 7. Julia o 7 stwierdziła, że jest wykończona i że sama idzie spać. I tak wymieniliśmy się, bo ja do północy znów zasnąć nie mogłem.

W międzyczasie szukałem nowych ofert pokoi w centrum Auckland. Niby ofert jest dużo, ale zawsze coś. A to 3 tygodniowy bond chcą (3 tygodniowy zastaw w wysokości 3 krotnego czynszu, który zwraca się w trakcie przeprowadzki), który nam zupełnie nie pasuje, bo potem będzie oznaczało, że 3 tygodnie wcześniej będziemy musieli wiedzieć, że się wyprowadzamy. W dodatku zamrażamy ładną sumkę pieniędzy. A to nie chcą par w pokoju (nie mam pojęcia skąd to się bierze). A to warunki nie te, a to kasa za duża… Zawsze coś. Znaleźliśmy jedno bardzo fajne ogłoszenie, w centrum, z drugą parą, ale czekamy na odpowiedź na naszego maila. Na razie cisza i mamy tylko nadzieję, że to cisza spowodowana wyjazdem w weekend bardziej niż niechęcią do nas. No i szukamy dalej. Mamy zamiar w przyszły weekend zrobić maraton po pokojach, obejrzeć kilka i na jakiś się zdecydować tak, żeby maksymalnie za 2 tygodnie się wyprowadzić. Tak więc trzymajcie kciuki i czekajcie na najnowsze wieści z frontu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz