30 lipca 2010

Szybki wpisik :)

Pojawiła się w ub. tygodniu nowa niesamowita reklama, nakręcona w Auckland.
http://www.youtube.com/watch?v=2S0J1wsfRw8&feature=related

Do tego stopnia wszystkich zainteresowała, że powstał materiał w cowieczornym programie publicystycznym zaraz po wiadomościach, w którym pokazano jak nagrano reklamę oraz podkreślono, że podczas kręcenia wszyscy kaskaderzy byli zabezpieczeni linami :) Jeśli parkour jest ryzykowny, to to jest jakiś samobójczy sport :)

p.s. Niesamowite jak piosenka z lat 50 potrafi zrobić karierę w XXI w. prawda?

Dzisiaj dużo o programowaniu :)

Jako, że moja strona się rozbudowuje, postanowiłem napisać coś o tym co robię. A konkretnie co mnie wkurza. W końcu muszę się komuś wygadać nie?
Programowanie to jest taka fajna rzecz, że możesz męczyć się z czymś tydzień ale efekt końcowy zawsze przynosi satysfakcję. To już wam pisałem. Problem w tym, że od tygodnia właśnie jest ten tydzień. Wpadłem na głupi pomysł (idiota! ;) ), żeby robiąc swoją stronkę, napisać własny framework. Wynika to z jednej przyczyny. Próbowałem Zenda, próbowałem Cake, próbowałem Symfony i... jak dla mnie to one są zbyt skomplikowane! Ja potrzebuję coś banalnego, typu: strona składa się z menu, treści i stopki. Wstaw ten plik do menu, ten do treści a ten do stopki. Koniec cholernego framework-a. I takie coś właśnie próbuję wystukać. Powstaje jeden problem. Może efekt będzie polegał na mega banalnym stworzeniu nowej strony, ale do tej pory mam już kilka tysięcy linii a mój framework potrafi narazie się budować (w znaczeniu MVC) i zrobić menu (wow!). Najgorsze jest to, że codziennie idzie mi coraz wolniej. Tzn buduję sobie po kolei kolejne elementy, ale okazuje się, że nie przewidziałem czegoś w poprzednich. I tak wraz z przyrostem budowy, przyrasta czasu na znalezienie bugów. A najgorsze są takie wynikające z czystej głupoty! Np zrobiłem funkcję, która printuje wewnątrz framework-a dane. Potem bawiłem się core-em frameworka i wyprintowałem sobie wszystkie zmienne core-a. I za cholerę nie mogłem dojść do tego cóż on mi wyprintował?! Zeszło mi z 15 minut, żeby dojść do tego, że ponieważ jedna ze zmiennych core-owych to print, to print wyprintował printa i dopiero resztę, z czego powstał cholerny bałagan :] Masakra, ciekaw jestem czy tacy właściciele Zenda, Symfony itd są bogatymi ludźmi, bo robienie takich rzeczy wymaga MEGA cierpliwości i sto milionów lat czasu...
No bo dajmy na to takiego XML-a. Czy świat nie byłby prostszy, gdyby ktoś napisał PORZĄDNĄ funkcję XML2Array? Wewnętrzna funkcja PHP-a do dupy formatuje tą tablicę. Na phpclasses.org co jedna funkcja to głupsza. Trzeba było kilka godzin spędzić i napisać samemu... i tak czas ucieka. Masakra.
Swoją drogą już drugi raz w życiu zdarzyło mi się, że odnajduję sam siebie w sieci :) Tzn nie to, że jakieś zdjęcia, nie myślcie sobie :p W każdym układzie wpadłem na phpclasses.org i chciałem pobrać jedną funkcję. Problem w tym, że trzeba się tam zalogować, żeby móc korzystać z downloadu. Więc z ciekawości wpisałem swój zwykły login i kilka standardowych haseł i... i zalogowałem się! Przy czym za cholerę nie pamiętam, żebym się tam kiedyś rejestrował! Co zabawne, przy logowaniu przywitała mnie zmiana regulaminu z bodajrze 2008 roku :D

Dobra, przestaję narzekać. Po prostu wkurza mnie to, że tak wolno to idzie. Myślałem, że po 2 tygodniach będę miał jakiś widoczny efekt, tymczasem tu dupa :) Ciężka praca, żeby potem było łatwiej... hmm... zastanawiam się, czy nie prościej jest w 3 dni napisać po staremu, PHP-owemu html-a wymieszanego z PHPem. Szybko, na temat i z głowy :) A tak, to dziedziczenie kiedyś mnie zabije, statyczne funkcje Pan Bóg chyba zesłał, żeby ukarać człowieka a referencje w PHP5 można sobie wsadzić... po cholerę to zmieniali :p Cóż, efekt pracy na PHP4 przez ostatnie 3 lata w "fabryce" powoduje, że człowiek cofnął się w rozwoju. Ale powoli odzyskuję siły :)

Zmiana tematu. Dzisiejszego poranka przywitała mnie mgła. Tzn. nie tak, że wpadła do pokoju i kopnęła moje łóżko, żeby mnie obudzić ;) Po prostu sobie spokojnie leżała za oknem. Pierwsza Nowozelandzka mgła i muszę wam powiedzieć, że jakaś taka inna niż nasza. Tzn taka bardziej wilgotna. Może dlatego, że jesteśmy nad morzem? Hmmm... W każdym układzie z tego względu anulowałem mój planowany dzisiejszy/poranny wypad gdzieś przed siebie. Mamy 11 i mgła powoli opada, więc chyba wybiorę się tylko na chwilę niezbyt daleko.

Wczoraj natomiast miałem 2 w tym tygodniu rozmowę. Zasadniczo odkładaną od 2 tygodni. Jeśli pamiętacie, to ta laska, która się rozchorowała w piątek 2 tygodnie temu. Laska jest z agencji rekrutacyjnej i powiedziała, że ma kilku klientów, którzy mają doświadczenie z wizami i wybada ich, czy poszukują kogoś, bo ostatnio z tego co pamięta kilku szukało. W każdym układzie, powiedziałem jej, że czas ucieka i za wiele czasu na czekanie to nie zostało. Ona na to, że w takim układzie jutro (czyli dzisiaj) prześle mi więcej szczegółów, ale najpierw skontaktuje się ze swoim kolegą z Christchurch, zapytać jak mi poszła poprzednia rozmowa, gdyby się okazało, że firma jest mną zainteresowana. Wynika to z tego, że przedwczoraj miałem rozmowę z firmą z Christchurch. Wydaje mi się, że poszła mi rewelacyjnie. W każdym układzie 2 etap to test techniczny, na który ewentualnie mnie zaproszą, jak się zdecydują. Czekam na odpowiedź, a ponieważ załatwiała to ta sama firma co tej laski, tylko oddział Christchurch, to laska też czeka na odpowiedź, ponieważ jak stwierdziła, nie chce wchodzić kolegom w drogę, jeśli by się okazało, że tamta firma mnie chce :)
Wszystko się powoli rusza, jak już napisałem, powoooli. Być może braknie czasu, być może się uda. W każdym układzie jednego jestem pewien. Nie będę żałował i nie mam się czego wstydzić, bo jak widać zainteresowanie moją skromną osobą, pomimo że Polską, jest spore... tylko wolne :p

28 lipca 2010

Miało nic nie być

Ale będzie piosenka dnia :D Nie wiem kto i kiedy wgrał mi to do mp3 ale właśnie próbowałem zasnąć przy muzyce i poszła ta piosenka:
http://www.youtube.com/watch?v=z_Lg6kgC9Fg
Popłakałem się ze śmiechu, łzy mi dalej ciekną i nie mogę teraz spać :D Całe łóżko się telepotało ze mną ze śmiechu! Poprawi nawet najgorszy humor!

Jak powiedział tak zrobił ;)

Dostosowując się do ogólnej ciszy (przedwyborczej?) dzisiaj robię sobie przerwę. Jutro wam coś napiszę.

27 lipca 2010

Czas trochę zwolnić z postami?

Tak sobie pomyślałem, że może by zwolnić trochę z tymi codziennymi postami. Nie znudziło wam się? No bo w końcu jak ktoś pojedzie sobie na tydzień na wakacje, to później nie będzie miał czasu tego nadrobić. A teraz szczególnie taki okres wakacyjny :)

Dlatego dzisiaj krótko (jak zwykle co? :p). Po pierwsze jutro mam telerekrutację z Christchurch. I kolejna niespodzianka. Miało być mało polaków, tymczasem rekrutuje mnie kierownik programistów + starszy programista Polak :) Urodzony w Polsce, studiował w Kanadzie a teraz klepie w Christchurch. Zobaczymy jak to będzie. Powiem szczerze, że nie przepadam za rekrutacjami telefonicznymi. Nie da się ani zobaczyć reakcji ani wyrazić wszystkiego, no bo w końcu gesty też są ważne prawda? Zobaczymy jak to będzie. W razie czego sprawdziłem już tanie połączenia i przyszły wtorek byłby najbardziej odpowiedni do rekrutacji live. We czwartek mam długo odkładaną rozmowę z Sharnie, która chorowała cały ub. tydzień a w tym wzięła sobie połowę wolnego. Nie ma to jak luz ;) Im się wcale nie spieszy.

Tymczasem piszę sobie własną stronę. Póki co jest tylko główny zarys pomysłu, ale już mogę powiedzieć, że do tego piszę własny framework. Bardzo ciekawe przeżycie. Co prawda tak na 100% pracuję sobie przy projekcie od 3 dni i wygenerowałem dopiero jakieś 2tys. linii, ale nad całością już myślę od tygodnia i w obecnej chwili jest już całkiem wyraźny model MVC. Najuboższe narazie jest C w tym projekcie, ale wszystko po kolei :)
Dobra nie zanudzam was programowaniem.

Dzisiaj dodam tylko jeszcze mały wpis o reklamach NZ. Ponieważ NZ jest małym krajem, wszystko jest tutaj małe. I tak (co prawda nie w najdroższym czasie emisji), można na publicznej 1 i 2 zobaczyć reklamy np. komisu samochodowego w Auckland, albo sklepu z narzędziami. Dodatkowo, wszystkie reklamy tutaj pachną "wiochą" :) To znaczy pomijając te gigantów, czyli Vodafone, kosmetyki itd, czy nawet autoreklamę TVNZ. Natomiast dominują reklamy, w których wyświetlają się statyczne obrazki, lub w tańszej opcji wyświetlają się napisy na tle, a w tle gada jakiś spiker. Kiedy sobie pomyślę o tych milionach wkładanych w polskie reklamy, zastanawiam się, czy to im się zwraca. Tzn czy to przynosi naprawdę efekt. Bo czy ktoś pamięta dzisiaj 1 milion $ włożony przez pewną firmę od makaronów pewnej sławnej aktorce? No i ile makaronu trzeba sprzedać, żeby odrobić się z miliona $. Reklama to jednak niezły biznes.

Dobra, znów się rozpisałem. Może jutro nic nie napiszę dla odmiany? :p

26 lipca 2010

Od razu inaczej

Odkąd wróciły dziewczyny, wszystko jest inaczej. Standardowo większą część dnia poświęcam na swój projekt, ale już każdą wolną chwilę wypełniają mi dziewczyny. I tak wieczorem oglądając film obie siedziały ze mną na dole, zamiast u siebie na górze, przez co cały film przeszkadzały gadając. A mnie to nawet pasuje, bo bardziej od filmu wolałem usłyszeć kogoś gadającego live ;) Pograliśmy też we 2 z Kitty na play station i byliśmy na kolacji u chłopaków.

I tutaj dłuższa część opowieści. Linda wpadła w niedzielę do mnie od pokoju z pytaniem, czy mam ochotę wpaść do chłopaków (wspomnianej już parę razy pary gejowskiej) na małą kolację, wino i opowiadanie o ich wycieczce. Zgodziłem się, bo w końcu ani razu u nich nie byłem, a przy okazji zaoszczędzi to dziewczynom powtarzania się 100 razy z opowiadaniem. Wiem coś o tym, jak to jest ;)
Zaczęło się jednak od wycieczki do Sylvia Park, gdzie Kitty miała załatwienia w banku i na poczcie. Przez ten czas usłyszałem od Lindy przejmującą historię, jak to podczas ich powrotu Kitty przyprawiła biedną, 41 letnią Lindę o palpitację serca :) W skrócie historia wyglądała tak: dziewczyny na lotnisku zamówiły piwo i hamburgera. Spokojnie sobie jadły, kiedy na tablicy pojawił się napis odprawy ich lotu. Linda szybko skończyła i zaczęła się zbierać, ponieważ mieszkając przez kilka lat w Australii wiedziała, że tanie linie lotnicze mają wejście na samiutkim końcu terminalu a one w dodatku jeszcze nie przeszły przez kontrolę. Zaczęła pospieszać Kitty, która stwierdziła, że przecież jeszcze mają czas i żeby się nie stresowała po czym… poszła zapalić! LOL Linda przez ten czas przeszła całą procedurę i wylądowała jako jedna z ostatnich na odprawie. Pan uprzejmie zaprosił ją do środka, ale ona powiedziała, że nigdzie nie leci bez Kitty. Uprzejmy pan, powiedział, że niestety muszą zamykać a w międzyczasie Pani wywołała 4 razy Kitty przez głośniki na lotnisku :D Odczekali jeszcze chwilę, po czym obsługa zaczęła się pakować i powiedziała, że już za późno i niestety muszą puścić samolot. Tymczasem na horyzoncie pojawiła się Kitty i Linda zaczęła wołać obsługę i błagać żeby się wrócili. Jeden facet się wrócił i tylko ironicznie dodał do Lindy „nie pierwsza i nie ostatnia spóźnialska, ale nie zazdroszczę wam wejścia do samolotu”. Kitty jakby nigdy nic przyszła, bo okazało się, że na polu nie słyszała jak ją wywołują ;) W każdym układzie jak się możecie domyśleć, cały samolot już siedział i wszystkie oczy i palce skierowane na spóźnialskich pasażerów. Linda powiedziała, że chyba nigdy w życiu nie była tak zawstydzona. Jak stare dobre małżeństwo.

Stare dobre małżeństwo lesbijek przywiozło sobie z Australii około 1,5 metrowej wysokości tekturową tablicę z plakatem… półnagiej miss lipca :D Muszę zrobić wam zdjęcie, ale niestety w weekend umarły mi baterie w aparacie. Z okazji urodzin ja dostałem koszulkę z Australii, zupełnie nie związaną z Australią :D i breloczek z bumerangiem ;) Jak tylko odzyskam ją z samochodu, gdzie wczoraj została to powiem wam co jest na niej napisane, bo nie pamiętam a nie chcę spalić.
Kolacja była super, Nick i Evan bardzo sympatyczni i uprzejmi, jak zawsze. Usłyszeliśmy tysiąc historii z Australii, głównie jednak takie, że popijając piwo jeździły szukać kangurów w buszu :D Linda siedziała w samochodzie a Kitty szła za busz zobaczyć, czy nie ma tam kangurów, pomimo ostrzeżeń Lindy, że zamiast kangurów to w krzakach może spotkać jadowitego węża albo po drugiej stronie aligatora, który odgryzie jej nogę :D One razem są prześmieszne, jak surowa mama i niesforny dzieciak. W dodatku zobaczyłem osławiony dom chłopaków, który rzeczywiście jest niesamowity. Wygląda, jakby był wykończony przez projektantów wnętrz. Każdy element ma swoje miejsce, jest mnóstwo ozdób, kuchnia jest super funkcjonalna z elementem, który ja uwielbiam, czyli przedzielającym kuchnię dużym blatem + krzesłami barowymi przy nim. Musiałem spytać, czy aby na pewno oni sami to wszystko zrobili. Usłyszałem tylko potwierdzenie :) niesamowite, oni naprawdę muszą być gejami :D W dodatku mają 2 duże psy (jeden pochodny od husky a drugi… hmm sam nie wiem, ale takiej samej wysokości, smukły z krótką sierścią i rudy). Jednego mają z organizacji ochrony zwierząt, ponieważ był bity w poprzednim domu, przez co teraz jest ogromną przylepą. Mają też dużą papugę, która ma 10 lat i potrafi tylko powiedzieć „ure-a-bitch”!!! A przynajmniej coś w tym stylu przez to swoje skrzeczenie. I non stop rusza głową góra dół jakby była pochodzenia żydowskiego ;)
Dobra, tyle na dzisiaj. Czas się zabrać dalej zaswoją pracę. Tymczasem rano dostałem 2 telefony o kolejnych rozmowach rekrutacyjnych we wtorek i czwartek. Poczekamy, zobaczymy. Być może plany awaryjne trzeba będzie odłożyć w czasie ;)

24 lipca 2010

Powrót dziewczyn

Wróciły dziewczyny. W końcu. Będzie się do kogo odezwać :) Jednak z okazji ciężkiego lotu (czyt. 2h NZ-Australia), dzisiaj cały dzień przesiedziały w pokoju... na łóżku :p Jutro umówiliśmy się na piwko, opowiadanie z wycieczki i jakiś prezent, który mi przywiozły :)
Z mojej strony był tylko krótki komentarz, że nic się nie zmieniło. Pracy dalej nie ma i cisza jak makiem zasiał :) Dziewczyny stwierdziły, że muszą ostro pomyśleć nad swoimi znajomymi i zacząć pytać ich, czy nie dało by się jakoś pomóc. W końcu im też zależy zatrzymać współlokatora :)

Natomiast przypomina mi to fakt, że miałem opowiedzieć o siedzeniu w samotności. Jak się nie ma do kogo odezwać, nie ma z kim spędzać czasu a przy okazji cały tydzień leje, rodzą się w głowie setki pomysłów. I tak zrodziły się te 2 awaryjne, gdyby nie udało się zdążyć tutaj. Ogólnie stwierdzam fakt, że na pewno by się udało, ale trzeba by przynajmniej pół roku przesiedzieć. Statystycznie szansa na pracę jest raz w miesiącu z tego co zauważyłem :) Tym samym czeka mnie jeszcze jedna szansa, o ile statystyka nie kłamie.
Ale wracając do meritum, bo skaczę po tematach :) Samotność jest masakryczna. Jeśli się jest w Polsce to fajnie. Ma się znajomych, ma się przyjaciół, zwykle ma się też pracę. Tymczasem tutaj drugiego dnia deszczu skończyły mi się pomysły na rozrywkę... Przeczytałem książkę, na obiad był mega wymyślny posiłek, który pożarł kupę czasu, była też tv, zainstalowałem w końcu red allerta, pograłem kilka godzin... I to w 2 dni. Pomysły się skończyły i zaczęła się prawdziwa, przeraźliwa nuda. Stąd właśnie wzięły się pomysły. Pozwoliło mi to jakoś przetrwać te deszczowe dni, szczególnie, że jeden wyjątkowo wiąże się z planowaniem. Dodatkowo kolejny pomysł jest taki, że nie ma sensu ćwiczyć sobie programowania, nie ma sensu pisać moduły do CMSów, jakieś biblioteki... Czemu by nie napisać własnej, pełnej strony? I tak zabrałem się za pisanie. Zapewne nie będzie to jakiś kosmos, nie będzie to mega system, ale ważne żeby sobie coś zaplanować i dążyć do celu. Przynajmniej ostatnie 3 dni już się nie nudzę. Tzn nie mówię, że tylko siedzę przy kompie, bo pogoda się poprawiła, ale przynajmniej mam kolejny cel poza znalezieniem pracy :)

Nie wspominałem wam jeszcze jednej rzeczy. W ub. weekend z "polską" ekipą wybrałem się do kina. Na "Predators". Film zupełnie taki jak się spodziewałem i jeśli komuś podobały się filmy typu Transformers, ten również się spodoba. Jest zupełnie w innej fabule niż poprzednie predatory, ale przynajmniej sam predator się nie zmienił ;) Warto wspomnieć natomiast, że w kinie na samej górze są loże. Tzn ostatnie 2 rzędy to duże, skórzane fotele postawione parami, po środku stolik i oddzielone od siebie małą ścianką. Ciekawy pomysł, choć z drugiej strony trochę dyskryminujący osoby, które lubią siedzieć na samej górze, ale ich po prostu nie stać :) Dodam tylko, że przed samym seansem rzut oka do tułu i widziałem tylko jedną parę luksusowych siedzeń zajętą.

Tyle na dzisiaj. Dzisiaj również się leniłem (czyt. pracowałem na komputerze). Efektem jest (na mój gust) pełna baza do projektu i porządny szkielet do projektu. Swoją drogą Ubuntu pokazało pazurki, kiedy trzeba było zainstalować Pear, Smarty i odczepić się od Zenda. Mam go już dość, tzn na pewno nie będę w nim robił swojego projektu, a ten skubaniec pozapisywał się w każdym możliwym configu, przez co odpalenie ludzkiego projektu graniczy z cudem. Pół dnia zabawy nad zmianą ustawień i instalacjami. Cóż, warto. Programowanie to taka fajna praca, że możesz ciężko harować 2 tygodnie bez efektu, ale na samym końcu zawsze jest jakiś efekt z którego jesteś zadowolony :)

23 lipca 2010

Zmiany, zmiany

Dzisiaj bardzo krótko, zaznaczam tylko, że żyję :) Jeśli chodzi o pracę, nic się nie zmienia. Tymczasem w razie, gdyby przez ostatnie 4 tygodnie się nic nie zmieniło szykują się zmiany. O nich zapewne zostanecie poinformowani, ale narazie nic nie zdradzę. Powiem tylko, że są to 2 pomysły i oba na pewno dużo bardziej ekscytujące i szalone niż wracanie do Polski i praca w fabryce :p
Tymczasem cały dzień zajęło mi planowanie. To chyba ostatni rok pracy jako PM powoduje, że lepiej się myśli jak się wszystko rozrysuje i zaplanuje ;)
I tak dorobiłem się zeszytu, ołówka, gumki i już 5 stron zapisanych :)

Tyle na dzisiaj. Trochę więcej jutro, bo dziś dziewczyny wracają.

22 lipca 2010

Późny wpis

Dzisiaj późno, bo jestem padnięty. Dzisiejszy cały dzień zajęła mi wycieczka, w kierunku, w którym jeszcze nie byłem. Kolejne ok 20 km przebyte, obtarte stopy przepocone ubranie i ogólnie ledwo żyję :) Bo dzisiaj głównie pogoda daje w kość. Konkretnie po opadach pojawiło się słońce i zrobiła się duchota, ledwo można oddychać.

Dzisiejsza wycieczka ściągnęła mnie do miejsca, gdzie jeszcze nigdy nie byłem ale pewnie dlatego, że nikt mnie tam nie zapraszał :D Otóż trafiłem do nowozelandzkiej... Nowej Huty! No może nie aż tak drastycznie, ale trafiłem do osiedla produkcyjnego. Oznacza to ni mniej ni więcej jak fabryki, fabryki, a za fabrykami magazyny i... kolejne fabryki ;). Znalazłem też oczyszczalnię ścieków co utwierdza w przekonaniu, że może oni i o środowisko dbają marketingowo, ale w praktyce to dużo rzeczy robią jeszcze lepiej od nas :p Ścieki np lecą prosto do zatoki (czyt. oceanu).

Wycieczka zaczęła się ok 11 jak zrobiło się ciepło. Przeszedłem pod autostradą i skierowałem się na północny zachód. Po drodze spotkałem ulicę "Hans Street" co mnie bardzo rozbawiło, bo (nie wiem czy mówiłem), ale dziewczyny nadały mi ksywę Hans :p
Potem wylądowałem na wspomnianym osiedlu produkcyjnym. Okazuje się, że 90% typowych robotników to maori i skośnoocy. Nieźle sobie europejczycy zdominowali wyspę... Rzeczywiście jak sobie przypomnę wszystkie rozmowy rekrutacyjne, czy jakiekolwiek kontakty... żadna nie była z typowym maori. Cóż, jak już się tam znalazłem to ludzie się zaczęli dziwnie patrzyć, no bo kto spaceruje po ulicy pełnej fabryk, która zresztą... okazała się ślepa :] Ale zorientowałem się dopiero na samym końcu, czyli po dobrym kilometrze.
Patrząc na tyle fabryk można zauważyć, że nawet przy typowej produkcji, ludzie mają dosyć luźne podejście do pracy. Każda fabryka ma troszkę zieleni i ławki + ewentualnie daszek. Służy to przekąskom (robotnicy raczej nie jeżdżą na lunch, wcinają kanapki) i wypadom na fajkę. Wszyscy robotnicy, z różnych fabryk, jak jeden mąż noszą pomarańczową, odblaskową odzież. Pewnie po to, żeby rozpoznać kto pracuje, a kto się tylko szwęda :D Najważniejsze, że nie widać jakoś szczególnie kominów i jakiegoś typowego zanieczyszczenia, aczkolwiek tęczę zapachów można rozpoznać z daleka. Dodam tylko, że niekoniecznie ładnych zapachów :p

Po przeprawie przez fabryki wylądowałem na bliżej niezidentyfikowanym wzgórzu. W Auckland znajdują się 4 główne wygasłe wulkany, od których nazywają się osiedla. Ten nie był żadnym z nich. Ogólnie wyglądał bardziej jak zwykła górka niż jak wulkan i co najważniejsze na samym czubku znajdował się zbiornik wyrównawczy dla miasta (pozostałości po hydrologii na studiach ;) ). Zbiornik cały w graffiti i co zabawne zupełnie odsłonięty (otoczony zwykłą siatką wysokości ok metra) zawór wyłączający (taka spora korbka). Nie wyglądało, jakby miała jakiekolwiek zabezpieczenia, więc tak mnie kusiło przekręcić :p Na górce, którą również można uznać za park, bo była dosyć rozległa, zarośnięta i miała kilka alejek, były również wyraźne ślady zwierzątek. Wiecie o co mi chodzi :p Wygląda na to, że każdą górkę okupują jakieś krowy. Ciągle jednak się zastanawiam, gdzie one nocują, bo w zasięgu wzroku, rozglądając się z góry, nie ma żadnej wyraźnej farmy. Za to na dole było boisko do rugby na którym pasły się kozy ;) Oszczędzanie na kosiarce?

Potem powrót do domu, zakupy, kolacja i tyle. Na tym minął mi cały dzień. Czekam też na dziewczyny, które miały dzisiaj przyjechać, ale zbliża się 10 wieczór a ich jak nie było tak nie ma. W dodatku nie ma dzieciaków u siebie, więc nie mam pojęcia co się dzieje :] Napisałem smsa Kitty, ale bez odpowiedzi. Cóż, być może kolejna noc samemu.

21 lipca 2010

Trochę offtopic

Dzisiaj troszkę o TV i jedzeniu :)
Najpierw o publicznej TV, czyli TZNZ. Zupełnie inne zwyczaje niż u nas. Zacznijmy od tego, że reklamy są dużo krótsze, zwykle maksymalnie 2-4 w ciągu jednego pasma reklam, ALE, ale są puszczane prawie z zegarkiem w ręku co 15 minut. To oznacza, że reklamy przerywają nawet... główne wydanie wiadomości! Jest to irytujące, ale da się dużo bardziej przyzwyczaić niż do naszych reklam, ponieważ, można sobie pójść zaparzyć herbatę, nalać soku czy zrobić kanapkę. Tyle mniej więcej trwa pasmo reklam, w przeciwieństwie do naszego, podczas którego można zrobić sobie obiad :D
Jeśli chodzi o inne zwyczaje, to (nie spotkany przeze mnie wcześniej) przerywanie seriali przez programy?! Tak, tak, oznacza to, że leci sobie serial 10 minut, potem 5 minut programu rozrywkowego, potem dalsze 10 minut serialu, znów przerwa na program + reklamy, i na koniec znów serial. To chyba taki sposób na przyciągnięcie widowni do programów rozrywkowych. Nie jest to co prawda jakiś ważny program ani serial (bo oba młodzieżowe), ale jednak strasznie dziwne toto.

W telewizji jest bardzo dużo amerykańskich produkcji, sporadycznie chyba 2 seriale NZ. Jak już wiecie jest Oprah, jest dr. Phill itd. Są też najnowsze seriale i filmy, czyli zaraz po edycji US lecą tutaj house wifes, greys anatomy (czy jakoś tak), z ostatnich filmów był Jumper, był Wanted, był Spiderman 3. Ogólnie nie oszczędzają tak jak nasze public tv. Natomiast tematem nr jeden większości talk show i programów rozrywkowych ostatnio jest Mel Gibson i jego telefon do żony/narzeczonej (nawet nie wiem). Gdyby ktoś nie znał sytuacji, a pewnie w Polsce w ogóle o tym cisza, to tutaj jeden z plotkarskich show. Ogólnie jakaś wielka szopka, nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. Nie wiadomo kto głupszy, laska która naciągnęła Gibsona na aferę czy Gibson, który dał się w to wciągnąć :) Ale powoli już wszystkich to nudzi, a ja się tylko zastanawiam jakim prawem w USA, gdzie przecież są milionowe odszkodowania, jakiś portal publikuje nagraną nielegalnie rozmowę?!
Jeśli chodzi o wiadomości, to przeważają te ze świata, ponieważ tutaj jest wielka nuda. Tzn nikt się nie strzela, nikt się nie morduje, nie mają komisji śledczych, parlament malutki, wszystko skupia się w koło premiera a ostatnio największą aferą było płacenie przez parlamentarzystę za firmy porno służbową kartą kredytową. Cały tydzień o tym trąbili ;) Ze strasznych rzeczy, to postrzelono ostatnio 2 policjantów, ale chyba o tym pisałem. Tutaj generalnie jest wielki problem z hodowlą marihuany. Wszystko z powodu ilości zieleni i możliwości jej ukrycia. Podobno są całe gangi i całe plantacje na totalnych bezdrożach. Szczegóły możecie zobaczyć w filmie "BOY", nowozelandzkiej produkcji. Polecam, bardzo śmieszny a jednocześnie poważny. Dziewczyny przekonują mnie natomiast, że poza miastami tak właśnie wygląda nowozelandzka wieś.

Jeśli chodzi o jedzenie, to gotując sobie codziennie już od prawie 2 miesięcy nauczyłem się kilku rzeczy :) Tak tylko krótko kilka wniosków na bazie ostatniego tygodnia, może będzie częściej ;)
Najlepsze spaghetti bolognese wychodzi z proporcji 1-1 mięso/pomidory :) Próbowane już 3 razy w różnych proporcjach i z różnych składników i odkryłem w tym tygodniu, że idealny smak wychodzi z 500g mięsa mielonego + 500g pomidorów z puszki (takie pokrojone obrane w puszce). Naprawdę porządny sos bolognese z tego wychodzi.
Po drugie, nie da się gotować całego obiadu na raz. Nie da się zmieścić patelni i 2 garnków za cholerę ani po przekątnej, ani tak, ani siak. No chyba, że ktoś ma małą patelnie :) Trzeba było się więc nauczyć gotować na raty. I z tego powodu wnioski - zostawiając brokuła w ciepłej wodzie, mimo wszystko się rozgotuje (trudno przewidzieć co? :D ), to samo z ziemniakami. Zostawiając mięso na patelni nasiąka tłuszczem. Zostawiając mięso poza patelnią, robi się zimne, trzeba włożyć do mikrofali i robi się suche. Ogólnie gotowanie na raty to masakryczne przedsięwzięcie, ale jakoś idzie :)
(przerywnik, właśnie lecą Simpsonowie w TV i jest "gay dog parade" hahaha!).
Dodatkowo gotowanie dla 1 osoby to jeszcze większe przedsięwzięcie. Nikt w świecie przemysłu nie przewidział zakupów dla 1 osoby :) Najmniejsza paczka mielonego to 500g. Starcza na 4 mielone albo sos bolognese na 3 dni! Najmniejsza paczka piersi z kurczaka to jedna podwójna, czyli jakieś 400-500g. Dobrze, że ziemniaki sprzedają na sztuki :p Ogólnie problemów z samotnym życiem c.d. będzie jutro, bo dziś się już rozpisałem. Jak zapomnę, to mi przypomnijcie.

Dzisiaj jeszcze tylko przerywnik o pracy, żeby było trochę monotonnie też! Otóż postanowiłem zadzwonić do Sharnie i Sama, bo ani jedno ani drugie nie odzywa się na mojego maila od poniedziałku, co mnie trochę wkurzyło. Okazuje się, że panuje jakaś cholerna epidemia, bo oboje chorują. Cóż, mnie jakoś nie dopadło, ale od 2 dni kiszę się w domu, bo rzeczywiście panuje jakaś wichurowa ulewa, więc wyciąganie parasola grozi połamaniem (a to tylko pożyczony), a przy okazji jak widać ludzie chodzą po ulicach i zarażają :D Nic to, jutro wracają dziewczyny, więc będzie jakaś rozrywka. Począwszy od tego, że rano przydało by się posprzątać dom :)

p.s. trochę nowych gadżetów blogowych z zabawy ustawieniami ;) zauważyłeś?

20 lipca 2010

Niecierpliwość i błędy

Mamy ją wrodzoną. Tzn. my w znaczeniu Polacy, a może nawet Europejczycy, czy nawet cały Zachód. Tutaj jednak wszystko robi się na zwolnionych obrotach. Ciężko się do tego przyzwyczaić. Wszyscy w koło powtarzają, że nawet jeśli byłem na jakiejś rozmowie rekrutacyjnej, to kilka tygodni może zająć zanim się zdecydują w jedną czy drugą. Tutaj po prostu nikomu się nie spieszy. No może z wyjątkiem mnie ;)
I tak złapałem się już któryś raz, że piszę maila do kogoś a potem siedzę i wyczekuję na odpowiedź. Tzn nie tak, że siedzę i patrzę w skrzynkę, ale wszystkie myśli biegają w koło tego, żeby sprawdzić czy już ten ktoś odpisał. To jest chore, ale nie da się za cholerę od tego odzwyczaić. Zresztą tak samo jak poczucia winy o zawalonej rozmowie rekrutacyjnej. Pomimo, że odrzucili moją kandydaturę (Ci 2 tyg. temu) z zupełnie innego powodu, niż błędy na rozmowie, nie da się pozbyć tego cholernego uczucia, że mogłem dać z siebie więcej, mogłem się nie stresować itd. itp. Cholerna szkoła przetrwania made by nowoczesny świat.

Oglądałem kiedyś taki oto wykład. Lepiej bym tego nie ujął. Konkretnie jednak mam na myśli to, że już za młodu, już w szkole i przez rodziców uczeni jesteśmy, że błędy są złe. Kto popełnia błąd, ten jest przegrany. Tymczasem błędy zdarzają się nawet najlepszym i umiejętność radzenia sobie z nimi, a konkretnie wykorzystywania ich w pozytywny sposób, to ścieżka do sukcesu. Problem w tym, że tą ścieżkę od początku życia psujemy sobie wszyscy nawzajem. Tymczasem dzieci, które nie doznały jeszcze szkolnego szoku wykazują się kompletnym brakiem stresu w przypadku popełnienia błędu. Nie są jeszcze świadome, że błąd to zło. I tak powinno to zostać, bo przecież ileż można rozpamiętywać, że się w stresie zapomniało jakiejś odpowiedzi? Zasadniczo źródłem zapomnienia jest właśnie stres, a stres bierze się ze strachu przed popełnieniem błędu. I koło się zamyka. Popełniamy błędy, bo boimy się je popełniać. Totalna durnota.

Swoją drogą, ciekaw jestem, czy człowiek jest się w stanie od tego odzwyczaić w jakiejś terapii szokowej. No bo każdy z nas wie, że przecież postawienie 100 złotych na Grecję jako mistrza Europy przed sławnymi mistrzostwami to była głupota. Każdy wie, że wyjazd na koniec świata bez wizy i bez pracy, to szalony pomysł i na pewno się nie uda. Każdy... Takich przykładów jest setki. Tymczasem świat zaskakuje, wszystko się zmienia i... tylko głupcy popełniają błędy? NIE! Popełniają je odważni ludzie, którzy wiedzą, czego chcą od życia.
I nie piszę tego wywodu po to, żeby się usprawiedliwić, żeby mieć świstek jak mi się nie uda "nie udało się? Ale najlepszym się nie udaje!". Piszę, bo nic innego się u mnie nie dzieje haha! Żart, taki na rozluźnienie atmosfery.
Piszę, ponieważ jestem jak każdy z was. Cholernie boję się, że się nie uda, siedzi mi w głowie, ten błąd na rozmowie rekrutacyjnej, ciągle zastanawiam się jakie błędy w angielskim popełniłem na kolejnej rozmowie, czy w mailu do pracodawcy. A tymczasem powinienem się cieszyć, że jednak codziennie ostatnio ktoś dzwoni, że potrafię się z nimi dogadać, oni mnie rozumieją, ja rozumiem ich. Powinienem się cieszyć, że mam wolne, pierwszy raz od wielu lat takie prawdziwe leniwe wolne. Powinienem się cieszyć z wielu rzeczy, ale w głowie siedzi mi ta cholerna nauka z dzieciństwa - jak się nie uda, to popełniłeś w życiu kolejny błąd i wszyscy wytykać Cię będą palcami.

p.s. Ciekawe, czy do przystąpienia do jakiegoś ludu tubylczego w lasach Amazonii, który nie jest dotknięty tym cholernym kapitalizmem/wyścigiem szczurów/bezbłędnym życiem, też trzeba wizę pracowniczą :D

17 lipca 2010

Dzisiaj krótko

Ze względu na sobotę, dzisiaj krótko. I tak nikt nie będzie czytał do poniedziałku :p

Mianowicie, obiecany 100 lat temu krótki filmik po dżungli:
http://www.youtube.com/watch?v=lYnU595QVpw

Tu było zdjęcie, ale się zmyło :p

16 lipca 2010

Zapowiada się nudny weekend

Tak jak przepowiedziałem. Było zbyt pięknie, żeby się utrzymało i dzisiaj obudziła mnie ulewa... Zapowiada to nudny weekend jeśli nie przestanie padać, bo jeszcze na deszczu można z parasolem sobie pospacerować, ale na deszczu i zimnie już nie bardzo. Jakoś odwiedzanie NZ lekarzy mnie nie pociąga.

Dzisiaj miała być wycieczka do CBD na rozmowę, ale laska napisała rano SMSa, że jest chora i nie da rady i czy możemy w przyszłym tygodniu. Oczywiście odpisałem, że ok i życzę zdrowia. Tak więc jedyny wypad jaki planuje z domu to wyjście do sklepu po jedzenie, ponieważ skończyło się całkowicie wszystko co można było nazwać jedzeniem ;) Nawet w porywie zjadłem wczoraj resztkę bagietki (tej od zapiekanek)... z mlekiem :p Jakoś tak. Swoją drogą warto wspomnieć, że tutaj wszystko się soli. Jeszcze do masła solonego idzie się przyzwyczaić (ma całkiem smaczny smak), ponieważ jest to dosyć popularne na zachodzie nawet w Europie (np we Francji), ale już np mrożone warzywa solone? Cóż, soli to oni mają pod dostatkiem z każdej strony :p

Dlatego dzisiaj nie będzie nic porywającego we wpisie. Czekam na odpowiedź Alana dotyczącej wczorajszej rozmowy, ale nic na razie nie ma, więc nie wiem czy się zastanawiają czy co czy jak. Poza tym walczę drugi dzień z Zendem i na razie walkę wygrywam ;) Walczyłem z błędami połączeń do bazy, a wszystko sprowadzało się do tego, że brakowało jednej instalacji w php5. Szkoda tylko, że komunikaty nie są takie jasne, a google jak zwykle jak go trzeba, to nic nie wie.
Swoją drogą warto wspomnieć, że odkąd dokładnie tydzień temu zainstalowałem Ubuntu, na nic innego bym go nie zamienił. Jeszcze tego samego dnia Suse poszło do kosza a od tego czasu 2 razy włączyłem Winde. Raz kiedy Haylee prosiła o otwarcie dokumentu worda docx, a ponieważ był z makrami to openoffice sobie nie radził, drugi raz kiedy ściągnąłem sobie w kafejce C&C red allert i zapragnąłem zainstalować + zagrać. Świetna sprawa w wydaniu Westwood i wielki ukłon w ich kierunku, za udostępnienie starych gier za darmo na stronie. Bo przecież kokosów na klasyce nie zarobią a przynajmniej ściągną do siebie nowych użytkowników.
Tyle na dzisiaj. Ponieważ Zend działa na cały weekend planuję grzebanie w moim nowym projekciku. Jeszcze nie wiem czy Zend się do niego idealnie nadaje, ale poćwiczyć zawsze warto :)

15 lipca 2010

Kolejnych pięknych dni c.d.

Kolejny piękny dzień dzisiaj. To już ponad tydzień kiedy nie pada deszcz i jest ciepło. Zaczynam się niepokoić, jest zbyt ładnie, coś się święci :p Mam tylko nadzieję, że nie rozleje się jutro bo muszę jechać do centrum na rozmowę.

Dzisiejsza video rozmowa nie mogła rozpocząć się lepiej. Byłem 15 minut przed czasem, ale kafejka, w której zwykle rozmawiam była zamknięte! :o Idę do następnej, na szczęście mają jedną kamerkę. Podłączam na szybkości, wszystko działa, sprawdzam, luz. 11:00 odpalam wideo... Heather mnie nie słyszy. Grrr!!! Poprawiam mikrofon, zmieniam ustawienia, wszystko na szybkości. NIC! Heather z uśmiechem mówi, żebym się nie przejmował, żebym zmienił komputer. Zmieniam - to samo. AAAaaaa! Ona mówi, żebym spokojnie zadzwonił za pół godziny, ona ma dzisiaj luźny dzień, żebym się wyluzował. Zmieniam trzeci raz, tutaj działa. Ufff, narobiłem przy okazji bajzlu w kafejce przełączając kable i cały czas tą jedną jedyną kamerkę, ale kij im w plery. Mogli wiedzieć co im działa a co nie :/ Grunt, że Heather ma poczucie humoru i nie zrobiła z tego strasznej rzeczy.
Sama rozmowa była ewidentnie wstępna. Heather to kobieta ok 40 kilku lat, zajmuje się HRem. Tylko kilka powierzchownych technicznych pytań zadała. Ogólnie nie dość, że stres spowodowany tym cholernym skypem, to jeszcze niekonwencjonalną (jak dla mnie) rozmową. Pierwsze pytanie: opowiedz coś o sobie. WHAT? LOL. I mózgownica. Wypaplałem tam kilka zdań, drugie pytanie: opowiedz o swojej rodzinie! What the... Tak to mniej więcej wyglądało. Ogólnie z mojej perspektywy wypadło nieźle. Nie idealnie, ale lepiej niż przeciętnie. Z większych problemów, pytała o szczegóły studiów a ja zaciąłem się przy szukaniu słowa "faculty". W końcu zastąpiłem w pośpiechu "głównym kierunkiem".
Efekt jest taki, że oboje teraz dzwonimy do Alana, czyli agenta firmy rekrutacyjnej i dzielimy się wrażeniami. Ja już dzwoniłem, powiedział że super i że umówiony jest dzisiaj popołudniu na rozmowę z Heather, dowie się więcej i postara się umówić rozmowę już face to face, taką ostateczną. Oznaczało by to jednodniowy wypad do Christchurch.

Wczorajszy dzień minął bardzo przyjemnie :) Ponieważ dzieciaki Lindy zostały w domu zorganizowały mi mini urodziny :) To oznaczało "małą" imprezę z Caela, Halee, Tomem i Brightotem. Średnia wieku wychodzi ok 17 lat, ale i tak było bardzo fajnie. Ja zrobiłem sałatkę, nasze polskie zapiekanki, na deser sałatkę ze świerzych owoców, kupiłem chipsy i napoje. Chyba najtańsze organizowane urodziny w moim życiu ;) Dzieciaki kupiły mały tort czekoladowy i jakieś zakąski. I tak spędziliśmy wieczór rozmawiając i oglądając tv. Żeby nie było, piwko piłem tylko ja :p
W międzyczasie wpadłem do domu na chwilę, żeby coś zabrać (przypominam, że dzieciaki mieszkają 3 drzwi obok). Otworzyłem na chwilę drzwi balkonu, żeby Starka poszedł się wysiusiać. Tymczasem ten siedział zajęty patrzeniem co robię. Kojarzycie ten przeraźliwi pisk psa, kiedy się go przypadkiem nadepnie? Jakiś 2 razy głośniejszy i bardziej przeraźliwi pisk wydał z siebie Starka, kiedy od tyłu zaszedł go królik i ugryzł w zad!!!!!! Musiałem położyć się na podłodze śmiejąc się, bo nie wytrzymałem!!! HAHAHA szkoda, że nie miałem kamery przy sobie. Popłakałem się ze śmiechu. Mówiłem wam już, że te zwierzęta mają ze sobą zatargi. Raz jeden goni drugiego, drugi raz na odwrót.
Poza tym świetnie obchodzi się urodziny przez prawie 2 dni :) Jeszcze (tutejszego) drugiego dnia otrzymywałem smsy i maile :) Muszę narobić znajomych w USA, wtedy urodziny będę obchodził pełne 2 dni :)

Na koniec dwie ciekawostki. Jedna z okazji postrzelenia policjanta (notabenę w Christchurch) przez dealera narkotyków. W TV trąbią o tym codziennie, bo tutaj to wydarzenie na skalę niespotykaną. To bodajrze 8 policjant postrzelony w ostatnich 10 latach? Jakoś tak. Ciekawe jakie my mamy statystyki, 8 w ciągu miesiąca? :p W każdym układzie ciekawostka jest taka, że policja... nie nosi tutaj broni! Są uzbrojeni jedynie w gaz, pałki i paralizatory. Ostatnie wydarzenie jednak wzbudziło ogromną dyskusję, czy policjanci nie powinni przynajmniej w samochodzie wozić jakiejś broni.
Druga ciekawostka to produkty. Zauważyłem to już dawno, ale jakoś nie było okazji wspomnieć. Otóż tutaj wiele jest produktów tutaj nazywa się inaczej. Nie wiadomo dlaczego, ale tak jest :) I nie chodzi tutaj np o koncern Holden (Australijski), który łączy amerykańskiego Chavroleta i niemieckiego Opla, ale o zwykłe codzienne rzeczy. I tak np Aqua Fresh to tutaj woda mineralna, a pasta do zębów nazywa się jakoś MR cośtam . Nasze Axe nazywa się tutaj Lynx i takich przykładów jest jeszcze kilka, ale nie mogę sobie przypomnieć. Przypomniało mi się natomiast, ponieważ reklama Lynx leci w tv właśnie kiedy piszę wam tego posta :)

14 lipca 2010

Happy b-day to me :)

Dzisiejszego dnia mija 27 lat, czyli 9855 dni, czyli 236520 godzin, czyli 1,419x10^7 minut mojego życia (źródło).
Z okazji urodzin postanowiłem sobie pospać do oporu. Tymczasem 8.20 obudził mnie telefon od Alana z Christchurch, który załatwił mi wideo interview z firmą, do której pisałem przepiękny paragraf, dlaczego chcę u nich pracować. Ponieważ dzisiaj imprezuję sam z sobą, umówiłem się na jutro, bo dzisiaj po prostu nie mam ochoty ;)
Skończyliśmy rozmawiać, szybko odpisałem mu na maila i pierniczę, idę spać dalej. DUPA! 8.40 kolejny telefon. Tym razem Sharnie z Auckland, chciała by się zobaczyć na rozmowie w piątek. Co to kurna moje urodziny czy co, że się tak wszyscy zwalili? :p

Podsumowanie dnia urodzinowego będzie jutro. Tymczasem dzisiaj będę narzekał ;) Zostałem sam w zwierzyńcu! Starka to mega niewychowany pies. Nie dość, że pół dnia wyje za właścicielkami, nie dość że nie da się z nim chodzić normalnie na spacery, to jeszcze nauczony jest spać w łóżku. Fajnie, ale z mojego łóżka wy... spadaj. Moje łóżko jest jednoosobowe, to oznacza, że pies poprostu nie ma na nim miejsca. Dlatego dostał zakaz wchodzenia. Nic to, jakaś druga w nocy, postanowił sobie, że wskoczy... na mój brzuch! No bo w końcu nie ma miejsca! Ooo nie, pierniczę, zamknąłem go na korytarzu, zamknąłem drzwi i nie zważając na Noise Control, włączyłem sobie muzykę na laptopie, żeby zagłuszyć jego wycie.
Najspokojniejszy jest królik z ADHD. Tymczasem Gucci, czyli papużka, którą Kitty trzyma w pokoju na co dzień, daje koncerty cały dzień. Ponieważ obecnie siedzi w salonie, nie da się skupić, oglądać tv, nic się nie da, bo ten skubaniec zagłusza wszystko. Istne zoo, że też się zgodziłem pilnować tego :/

Pocieszenie jest takie, że przywitała mnie przepiękna pogoda z samego rana. Świeci słonko i w cieniu jest jakieś 14 stopni. Wciąż jest środek zimy, więc jak dla mnie rewelka :) Minus jest taki, że przeprowadzając się ewentualnie do Christchurch, czeka mnie prawdziwa zima. Na południowej wyspie normalnie pada śnieg, w nocy jest ujemna temperatura itp. Ale to na razie odległe plany. Jeśli uda się dostać TĄ pracę, to jest to najlepsza oferta z wszystkich dotychczas. Była z dużej firmy robiącej strony hotelowo/wypożyczalni samochodów (dzisiaj już mogę powiedzieć, że było to iMall Brands), było z tutejszego odpowiednika PZU, czyli AA (pierwsza rozmowa i Richard), była z open-source'owej firmy, która chciała ślepej wiary w open source. Tym razem jest okazja dostać się do amerykańskiego oddziału firmy, która... buduje m.in. silniki przeglądarek! Nie, nie jest to google złośliwcy ;) ale duża firma z kilkoma oddziałami na świecie. Naprawdę świetna rzecz do CV. A przy okazji dla mnie ciekawa ścieżka rozwoju. Trzymajcie kciuki.

Na koniec a propos trzymania kciuków. Wczoraj doszedłem do wniosku skąd bierze się ten mój stres i ciągłe myślenie tylko o tym, żeby dostać pracę. Otóż każdy z was, tak Ty też, pokłada we mnie wielkie nadzieje. Każdy patrzy jak to jeden mały człowiek zrobił szaloną rzecz, żeby tylko spełnić swoje marzenia. I te wszystkie oczy skierowane na mnie powodują, że czuję cholerną presję na to, żeby się udało. Tymczasem wiem, że może się nie udać i będzie to równie piękne wspomnienie w życiu, doświadczenie i kop motywacyjny, żeby udało się następnym razem. Dlatego dzisiaj prośba do Ciebie :) Z okazji moich urodzin, pomyśl sobie "nieee, nie uda mu się", a ja tymczasem dostanę ekstra dawkę energii i pokażę Ci, że właśnie się uda. Nie dlatego, żeby spełnić Twoje oczekiwania, ale dlatego, żeby spełnić swoje marzenia! O!

p.s. okolicznościowy. We wczorajszych wiadomościach, z okazji zakończenia mistrzostw przypomniano jedną rzecz. Jedyną niepokonaną drużyną na tych mistrzostwach jest... Nowa Zelandia! Go All Whites! :)

13 lipca 2010

Pierwszy dzień sam

Co prawda Linda wyjeżdża jutro, ale już dzisiaj tak jakby nie było. Pojawiła się w domu ok 4 i rzuciła tylko "nawet nie zaczęłam się pakować, a wylatuję o 7 rano" i zniknęła w pokoju. W międzyczasie przyszły dzieciaki więc chwilę było towarzystwo, ale tak z godzinę.

Dzisiaj też zabrałem Starka na spacer. Niestety trzymanie go na smyczy to "pain in the ass". Ten pies prawie nigdy nie wychodzi na pole poza podwórkiem w związku z powyższym więcej energii traci się na trzymanie go na smyczy niż na spacerze. Ale z tym już mam doświadczenie (pozdrowienia dla Tofika :P ). W każdym układzie 2,5 godzinny spacer dobrze nam zrobił.

Dzisiaj rano odezwała się też kolejna firma rekrutacyjna. Tym razem z Christchurch. Ogólnie, wg. zapowiedzi, ponieważ właśnie mija połowa mojego czasu na znalezienie pracy, postanowiłem wysyłać oferty wszędzie, nawet na południową wyspę. Zadzwonił Alan, który podziękował za zarejestrowanie CV, zadał kilka pytań i powiedział, że ma coś pasującego do mnie. Podesłał mi mailem szczegóły i poprosił o napisanie krótkiej notki "dlaczego chciałbym pracować dla tamtej firmy". Super. Nienawidzę takich tekstów. A niby dlaczego? :p Mogę pracować dla kogokolwiek, jak dostanę wizę będę przebierał lol ;) Mimo wszystko stworzyłem ładny tekst na podstawie angielskiej książki jak zachowywać się na rozmowach kwalifikacyjnych czy jakoś tak i popołudniu dostałem odpowiedź, że świetnie napisane i że przesyła moją aplikację dalej.

Wczoraj dowiedziałem się też, że Kitty leci "zwykłym samolotem, w ekonomicznej klasie". Straszne ;) Wychowana przez bogatych rodziców powiedziała, że pierwszy raz leci klasą ekonomiczną i tanimi liniami. Dzisiaj natomiast Linda dostała SMSa, w którym Kitty narzeka, że musiała zapłacić za szampana i nie było telewizora w samolocie! Straszne! Koszmar! Na 2 godzinnym locie! Jednak takie rzeczy zostają w ludziach, pomimo że jest bezrobotna, utrzymuje się z zasiłku to chciała by polecieć biznes klasą, bo zawsze tak latała... No comments.

I na koniec ciekawostka. Będąc na spacerze mijałem tor dla skaterów. Mijałem go w sumie już kilka razy, ale dzisiaj był pierwszy raz oblężony. To publiczny tor z różnymi rampami, schodami, skoczniami (czy jak się na to mówi) itd. Było mnóstwo dzieciaków na deskach, na rolkach i uwaga... i karetka. Tak, publiczny tor a bezpieczeństwa pilnowała karetka. Nie było żadnego dorosłego, więc nie wyglądało to na zorganizowane spotkanie a jednak dba się o bezpieczeństwo tych dzieciaków. Jestem pod wrażeniem :)

12 lipca 2010

Trochę o pracy, czyli nic nowego ;)

Po pierwsze update - Kitty właśnie dzisiaj wyjechała do Australii na wakacje, Linda jedzie w środę. Tym samym zostaję sam z psem, którym obiecałem się opiekować :p Pies zatem będzie musiał towarzyszyć mi podczas spacerów ;)

Dostałem też maila od Marka - nic nadzwyczajnego, czego się nie spodziewałem. Podziękował mi za rozmowę i stwierdził, że nie tego szukają. O dziwo nie chodziło o to, o czym pisałem. Napisał, że docenia moją wiedzę programistyczną i techniczną i wogóle. Rozeszło się o to, czego najmniej się spodziewałem. Otóż oni szukają starszego programistę (w ofercie było tylko programista) a ja oprócz wymienionych rzeczy wywaliłem się na wiedzy administracyjnej. A nawet się nie wywaliłem, co wprost powiedziałem, że nigdy się tym nie zajmowałem. Postawię apache-a, mysqla, pogrzebię sobie w php.ini i httpd.conf, ale żeby administrować, czy stawiać wirtualki? Nie bardzo.
I teraz wytłumaczenie. Rynek IT Nowozelandzki jest jeszcze trochę do tyłu jeśli chodzi o podział ról i jak dla nich (z ofert i rozmów z agentami rekrutacyjnymi) podział w produkcji jest następujący:
-junior developer = umiesz programować, umiesz robić stronki
- intermediate developer = umiesz programować, znasz połowę istniejących na świecie open source-ów ;), doskonale projektujesz i operujesz mysql-em, i umiesz robić stronki oraz masz podstawy LAMP
- senior developer natomiast, jesteś świetny w LAMP, znasz każdy istniejący framework, jesteś jednocześnie project managerem, team-lederem, umiesz rozmawiać z klientem a przy okazji jesteś wikipedią dla programistów ;)

Tak to mniej więcej wygląda. Trochę tak, jakby bazą był freelancer a potem rozbudowa takiego stanowiska. Jeszcze chyba nie spotkałem się z ofertą pracy na programistę, który "umiałby pracować w grupie", czyli do jakiegoś większego zespołu. Niestety rynek jest mały, firmy są małe a co za tym idzie wszystko jest "ciut" starsze w rozumowaniu ;)

I tak Mark zakończył, że jeśli będą szukali programisty to da znać i że zostawi sobie moje CV jeśli nie mam nic przeciwko. Nie mam i jedziemy dalej ;)

Tyle na dzisiaj bo właśnie z Drupala przerzucam się na Zenda (Symfony mi nie podeszło) i znów jestem zajęty klepaniem kompa ;)

p.s. do Anonimowego wpisu, Twoje zadanie w 15 minut jest błędne :p

Krótko o finale

Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Zasłużone zwycięstwo Hiszpanii w całych mistrzostwach, jednak pozostaje wielki niesmak ze względu na okoliczności. Dla mnie wielki bohater=antybohater finału czyli Iniesta. Pierwsza połowa i przynajmniej żółta kartka za odepchnięcie bez piłki przeciwnika (nie wiem co Webb sobie myślał, jak dla mnie powtórka Zidane-a), dogrywka i mega aktorstwo, żeby pozbyć się przeciwnika, godne iście największych gwiazd włoskiego futbolu (obrońca położył mu ręke na ramieniu, jednocześnie mucha mogła go przewrócić) i na końcu piękny gol wart mistrzostwa świata. Nie czepiałbym się, gdyby doszło do karnych, ale tak dla mnie Iniesta stracił coś, co wcześniej charakteryzowało każdego piłkarza Hiszpanii - piękny styl. I dla mnie właśnie w fatalnym stylu, ale zupełnie zasłużenie wygrała Hiszpania.
A Webb? Ja nie wiem, czy on sypia z Blatterem? Obaj bawią się pejczykami wieczorami? Dla mnie to najgorszy sędzia w futbolu. To taki Christiano Ronaldo sędziowania. Popełnia mało błędów, ale musi, MUSI być w centrum uwagi. MUSI wzbudzać kontrowersje i MUSI być bohaterem każdego meczu. Jego chyba to kręci, a przy okazji Blattera. Jest tylu sędziów, którzy potrafią schować się, bezpiecznie sędziować a być jednocześnie niewidocznym, potrafią swoim sędziowaniem ustawić piękno meczu. Ale nie Webb. Kiedy on sędziuje zawsze jest mnóstwo fauli, zawsze jest jakiś karny, jakaś czerwień, zawsze coś. Pytanie, czy to wina piłkarzy? Moim zdaniem nie, moim zdaniem nie popełnianie wielkich błędów (bo jak dla mnie mimo wszystko Webb popełnił ich kilka, np zauroczenie Iniestą), to nie jest dobre sędziowanie. Dobre sędziowanie, to ustawienie zawodników tak, żeby grali w piłkę a nie przeciwko sobie. Niestety Webb burzy krew w żyłach nie tylko kibicom, dlatego nigdy piłkarze przy nim nie będą grali swojego. Jak dla mnie, Webb może zostać w afryce, a najlepiej niech go zjedzą rekiny :p

10 lipca 2010

Kolejna rozmowa

Wielka nadzieja na pracę I wielkie rozczarowanie. Sam jestem sobie winien! Trudno, szukamy dalej. Otóż wczoraj byłem na kolejnej rozmowie rekrutacyjnej, tym razem bardziej zaawansowanej, ponieważ szukali starszego programisty. Problem w tym, że takiego od wszystkiego :/ Cóż. Zaczęło się w czwartek, po ponad tygodniu przerwy napisali maila, czy mógłbym wpaść w piątek albo poniedziałek na rozmowę. Ostrzegli, że będzie test z wiedzy i krótki program do napisania. Odpisałem więc, że piątek o 14 mi pasuje i na tym stanęło.
Stąd w piątek brak czasu na napisanie wpisu. Od rana przygotowywałem się i wyszedłem o 11.30 z domu. Na miejscu byłem prawie o 13 ponieważ sprzed nosa uciekł mi autobus i czekałem na następny 30 minut. Chciałem wsiąść w taki jeden, który przyjechał, ale facet powiedział „do centrum? u mnie zapłacisz 6$, za mną za jakieś 10 minut jedzie inny i zapłacisz 4$”. Więc poczekałem, w końcu zapasu czasowego miałem mnóstwo.

Wylądowałem na dworcu w centrum, gdzie oczywiście skorzystałem z darmowego internetu. Poczytałem chwilę o możliwych pytaniach, rozwiązałem bardzo pozytywnie jeden test online i sprawdziłem oczywiście aktualne oferty pracy. 13.50 wpadłem do tamtej firmy. Trochę przerażony wyszedłem z windy od razu na open-space, gdzie 100 milionów oczu od razu popatrzyło się na mnie ;) Jedna Pani podeszła, zapytała czy może pomóc i skierowała mnie do biura Marka. Tam chwilę porozmawialiśmy i przyszedł Dmitry, rosyjski team leader IT. Dmitry mówi po angielsku jeszcze gorzej niż ja, a jak przyniosłem test z pytaniami do domu, to dziewczyny zapytały, czy pisał to chińczyk, bo to „chiński angielski” :D Cóż, zabrali mnie do pokoju zwierzeń we dwójkę i zaczęli przepytywać. Pierwsze kilka pytań poszło mi fantastycznie. Potem zaczęły się schody.
Pytanie: Jakich narzędzi użyjesz do optymalizacji strony (poza częścią wizualną html/css/js). Za cholerę nie znam żadnych, więc szczerze odpowiedziałem. Pierwsze słyszę w ogóle, żeby było coś, co sprawdza optymalność kodu?! Niby jak miało by to robić? Dzisiaj muszę wygooglać o co come on.
Kolejne pytanie, jakie są różnice pomiędzy silnikiem MYISAM i InnoDB. Nożesz k. :p pamiętam to pytanie albo ze studiów, albo już z jakiejś rozmowy o pracę. Wiedziałem, że jest to masakrycznie oczywiste, ale oczywiście nie pamiętałem :] Rewelka. Powiedziałem, że używam głównie MYISAM, ponieważ jest najbardziej uniwersalny. Dla ciekawskich, tą najważniejszą różnicą jest to, że na MYISAM nie da się wykonywać transakcji! Ehh, takie oczywiste…

Cóż, przejdźmy do przykładowego programu. Zostawili mnie na 30 minut z poniższym przykładem. Zrobiłem ok. 70%, na resztę brakło mi czasu :( Jeśli ktoś chce się przetestować, to szczerze, niech sobie weźmie to zadanie, bez przemyślenia jak to zrobić, po prostu od czasu przeczytania 30 minut. Nie wiem jaki trzeba mieć zajebisty pomysł na rozwiązanie, żeby zmieścić się w czasie… Ja niestety pierwsze 5-7 minut straciłem na próby z wyrażeniami regularnymi, toteż sam jestem sobie winien. Być może zrobiłbym więcej w tym czasie… ok. zadanie:
Mamy zmienną $randSentence = „{Please|Just} make this {cool|awesome|random} test sentence {rotate {quickly|fast} and random|spin and be random}”
Zadanie polega na tym, żeby wybrać słowa w nawiasach {} losowo i wyświetlić powstałe zdanie, przy czym znak | oddziela możliwości (oznacza „lub”). Tak więc mój programik potrafił poradzić sobie z pierwszymi dwoma nawiasami i zatrzymywał się na wewnętrznym (nawiasie w nawiasie). Zostawiłem tak jak było.
Przyszedłem do domu, otwarłem laptopa, włączyłem stoper i zacząłem jeszcze raz. Przy czym teraz miałem jasny pomysł na to jak to zrobić. Co zabawne, napisanie takiego uniwersalnego programiku, który może mieć nieskończoną ilość nawiasów w nawiasie, czyli to co planowałem zrobić na rozmowie, zajęło mi 52 minuty! Za jasną cholerę nie wiem jak można by się zmieścić bez przemyślenia jak to zrobić (ewentualnie bez wcześniejszego doświadczenia z takimi template-ami) w tych 30 minutach przy okazji w wielkim stresie czasowym :/
Tak więc krótkie podsumowanie. Mark wydawał się być bardzo uprzejmy, uśmiechnięty i wydaje się, że mnie polubił. Dmitry od początku wszedł z grobową miną i z taką wyszedł. Nie sprawił wrażenia sympatycznego człowieka. Dlatego jakbym miał obstawiać totolotka, to Mark byłby na tak, Dmitry na nie, przy czym Dmitry ma decydujący głos jako team leader. Mark jest dyrektorem, ale już nie programuje, więc obstawiam że mi podziękują w przyszłym tygodniu.
Mimo wszystko jako niezwykle uparte zwierze, zaraz po tym jak napisałem, czyli jakieś 2 godziny po wyjściu od nich, przesłałem im gotowy program, z dopiskiem, że do tego zmierzałem, ile mi zajęło i podziękowaniami za rozmowę. Mimo wszystko raczej nie będą brali tego pod uwagę :p

Tyle podsumowania z wczoraj. W sumie zajęło mi to cały dzień, przy okazji marnując fantastyczną pogodę, temperaturę ok. 18 stopni i przepiękne słońce. Dodatkowo wysłałem maila do Sama, z ofertą pracy z Wellington, pod którą było wyraźnie napisane „prosimy tylko kandydatów z zezwoleniem na pracę”. Zapytałem, czy jest sens wysyłać na takie ogłoszenia swoje CV i czy może chciałby wysłać on, jako agent rekrutacyjny. Odpisał mi zaraz, że najlepiej jeśli on po prostu tam zadzwoni i mnie zarekomenduje! :O szok! Więc odpisałem ok., w takim układzie ja wyślę CV. Sam odpisał, że właśnie przeczytał moje CV jeszcze raz i pasuje pod tą ofertę, nic nie trzeba zmieniać i że dzwonił, ale nikt nie odebrał. Mam wysłać CV i krótki list motywacyjny. Tu pojawia się problem, bo listu motywacyjnego nie mam :p więc dzisiaj będzie okazja taki stworzyć. Mam nadzieję, że dziewczyny mi pomogą z gramatyką, bo akurat pierwsze dokumenty wysyłane do firmy muszą być śliczne i bezbłędne. Z tym, że jest to oferta w Wellington.

W przyszłym tygodniu będzie dokładnie połowa mojego pobytu tutaj, czyli mija 1,5 miesiąca. To chyba najwyższy czas, żeby zastanowić się co dalej. Oficjalnie to 4 rozmowa rekrutacyjna. Z pierwszej nie mam w ogóle sygnału, druga odpowiedziała, że nie, trzecia cisza i wczorajsza, która ma się odezwać w przyszłym tygodniu. Nie wygląda to najgorzej, ale szczerze powiedziawszy wciąż nie ma żadnej nadziei. Ciągle jestem pozytywnie nastawiony, nie ma się co martwić, ale jednak zaczyna powoli palić się lampka ostrożności :) No bo w końcu 25 sierpnia kończy mi się wiza turystyczna i trzeba powiedzieć NZ „papa”, jeśli nic się nie zmieni. Ewentualnie można przedłużyć wizę o kolejne 3 miesiące, ale znów pieniądze przeznaczone na wyjazd to nie worek bez dna, a powrót to kolejne kilka tysięcy. I właśnie dlatego jeszcze jestem bardzo zmotywowany i przekonany, bo czemu miałbym tracić tyle kasy na powrót do kraju, do którego nie chcę wracać, kiedy tutaj znajdę pracę, dostanę wizę i wszystko się ułoży! O!

8 lipca 2010

Znów o piłce

Zieeew. Wstawanie przed 6 rano mnie zabije :p Aż tak to się nie przestawiłem jeszcze na ten nowy czas, ale mistrzostwa świata są raz na 4 lata i półfinały trzeba obejrzeć. Oczywiście nie ma o czym mówić, Hiszpania gra w finale, wiadomo było od początku mistrzostw ;) Teraz niestety nie pokuszę się obstawić kto wygra, grająca piękną piłkę Hiszpania, czy naszpikowana indywidualnościami ale perfekcyjna taktycznie i wyrafinowana Holandia. Nie pozostaje nic innego jak wstać rano i obejrzeć!
Krótko o grzechach Niemców, skromnym zdaniem. Po pierwsze wystrzelali się do ćwierćfinału włącznie. Jeśli aplikuje się 4 bramki Anglikom, 4 bramki Argentyńczykom i każdy chce strzelić następną, to co jeśli trafia się na drużynę, która prze do przodu a jednocześnie perfekcyjnie się broni? Skoro do tej pory w mistrzostwach ani jeden mecz nie przećwiczyli pilnowania tyłów, to okazało się, że nie bardzo wiedzą jak pilnować. Po drugie, postawili na młodą drużynę… za młodą. Wyszli na boisko z kupą w majtkach. Tymczasem Hiszpania perfekcyjnie wymieszała bardzo młodych zawodników (Pedro, Bousquets) ze starymi wyjadaczami (Xavi, Puyol). To daje zabójczą mieszankę. Po trzecie i ostatnie, trener Niemców obiecał ataki, tymczasem ustawił piłkarzy na obronę i grę z kontry. Znamienne było wybicie piłki wślizgiem we własnym polu karnym (jako ostatniego obrońcy) przez Podolskiego! Ofensywnego pomocnika, czy nawet napastnika. To kto miał atakować? Wszyscy chcą grać taktykę Mourinho a ten jakkolwiek głupek i antyfutbolista, jako jedyny potrafi wtłuc do głowy piłkarzom, że mają stać w 10 w polu karnym, bo inaczej stracą przyrodzenie.
A Hiszpania? Pokazała szkołę futbolu, piękną grę, utrzymywanie się przy piłce, sztuczki techniczne, strzały z bliska, z daleka, strzały techniczne, strzały na siłę. Pokazała piękną piłkę nożną i za to jej chwała. Natomiast w tej drużynie znamienne jest to, że ponad połowa w wyjściowej jedenastki to… piłkarze FC Barcelony! Jak dla mnie to wzór drużyny! Mistrz kraju a mimo wszystko opiera kadrę na rodowitych Hiszpanach. Real ma coś do powiedzenia? :p

Wczoraj też zauważyłem jedną rzecz. Ponieważ docierają do mnie z Polski plotki, ploteczki i różne wiadomości, to muszę przyznać, że pomimo iż nie pracuję już w O. to jednak bardzo interesuje mnie co tam się dzieje i jakoś osobiście przeżywam każdą zmianę. 3 lata spędzone w jednej firmie jednak przywiązują człowieka, może nie do organizacji, co do ludzi :) A najgorsze jest to, że jestem daleko i jak odpisanie komuś na maila zajmuje wieki to mnie się wydaje, że tam się jakieś dramatyczne sceny dzieją ;) Nie mam też internetu w domu, więc nie mogę odezwać się na skype do nikogo. Ogólnie to wielka niewiadoma i tylko szczątki informacji docierają. Cóż, pewnie to część odwyku.

Dzisiaj natomiast podkurwiła mnie pierwszy raz na maksa pogoda. Rano na koniec meczu wychodzę na podwórko i przepiękne słońce, wręcz praży. Wyciągnąłem więc lekko już tylko wilgotne pranie na podwórko, głównie swetry, które czyste mi się już po prostu skończyły a jest coraz chłodniej. Wywiesiłem i poszedłem pod prysznic. Wychodzę spod prysznica a tutaj niebo ciemne. Ubieram się szybko, jednak po 30 sekundach jest już za późno. Leje tak rzęsisty deszcz, że nie widzę dalej niż na 5 metrów z okna :( Z prażącego słońca i pięknego niebieskiego nieba wystarczyło pogodzie 10 minut na ulewny deszcz, który notabene trwał kolejne 20 minut i wyszło znów słońce. Co z tego, jak moje pranie ocieka teraz wodą. No żesz…

I krótki komentarz wczorajszego filmu. W TV leciała wczoraj Troja. Amerykańska. W młodości bardzo lubiłem mitologię, szczególnie grecką. Mimo wszystko spodziewałem się kitowego scenariusza po amerykanach. Jednak tak kitowego to nie wymyśliłbym myśląc przez cały pobyt tutaj! Helena ucieka z zakochana w nim po uszy Parysem? Potem ucieka z nim z upadającej Troi? Parys zabija Achillesa w ramionach Mercedes zakochanego po uszy? CO ZA DRAMAT? A potem dziwić się, że jakikolwiek poziom wiedzy ludzi niewykształconych woła o pomstę do nieba. Bo z czego mają się uczyć, z TV? Mogli by, tylko tam serwują im shit! A potem najmłodsza córka Lindy mówi mi, że Coca Cola to firma Nowozelandzka, bo przecież fabryka jest niedaleko…

7 lipca 2010

Praca bez pracy :)

Dzisiaj będzie trochę po informatycznemu :p Wszystko bierze się z tego, że wczoraj odezwała się kolejna firma, która prosiła o przykłady kodu a przy okazji jako wymaganie ma tego cholernego Drupala. Tymsamym cały ranek (przeczytałem maila na komórce) spędziłem, żeby im przygotować podstawowy jakiś kod przykładowy swój, a potem zabrałem się za jakąś konkretną robotę. Tym samym wczoraj spędziłem pisząc kod jakieś 10 godzin. Do tego dzisiaj rano jakieś 3 i napisałem moduł w drupalu… Czata ;) Nie jest jakiś skomplikowany, w sumie może z 500 linii kodu całość + baza, ale ważne, że się podszkoliłem i dzisiaj zamierzam im przesłać jako przykład, że szybko się uczę :p Plus tej firmy jest taki, że po pierwsze wiedzą, że nie mam wizy, pod drugie szef IT jest Austriakiem a po trzecie team leader programistów Rosjaninem :) Wychodzi na to, że firma nie jest zamknięta tylko na tutejszych. Zobaczymy, dzisiaj spamuję ich dzień drugi. Odpowiedzieli też na moje pytania do nich – firma nie jest duża, ale też nie malutka. Zatrudnia ok. 30 programistów tutaj w Auckland, ma biuro w centrum i zajmują się produkcją systemu do wynajmu, czyli hotele, wypożyczalnie samochodów itd. Podobno utrzymują ok. 3 tys. stron na całym świecie + mają małe biura przedstawicielskie w Australii, Chinach i Wielkiej Brytanii. Teraz oni są na celowniku ;) Trzymajcie kciuki.

Zasadniczo do tego sprowadzał się mój wczorajszy dzień pomimo, że pogoda była fantastyczna. Cóż, trzeba się poświęcić dla sprawy. Dodatkowo nie wiem czy wam mówiłem, ale odnalazłem darmowy hot spot w pobliżu domu. Już jakiś tydzień temu, ale dopiero wczoraj rozkminiłem strategię ;) Wszystko jednak zależy od pogody. Otóż darmowy hot spot jest na stacji Mobil. Wcześniej korzystałem z niego 2 razy siedząc na przystanku obok stacji. Problem z tym przystankiem jest taki, że zaraz ktoś się przypałenta i stoi mi jak kat nad głową, albo co gorsza zatrzymuje się autobus. Tutaj wszystkie przystanki są na żądanie, jeśli siedzisz na przystanku to autobus się zatrzymuje. Tym sposobem zacząłem irytować kierowców, którzy się zatrzymują a ja nic :p Więc wczoraj znalazłem zupełnie niewidoczną i w części zniszczoną ławkę pomiędzy kilkoma drzewami osiedlowymi. Wygląda na publiczną, więc usiadłem, otwarłem laptopa i jest! co prawda 30% siły sygnału, ale korzystać z podstawowych funkcji się da, czyli poczta i strona z ofertami pracy :) Tym sposobem zaoszczędzę czas i kasę na kafejce, co jednak oczywiście zależne jest od pogody. Nie przejmuję się nawet dziwnie patrzącymi ludźmi, ponieważ ławka jest koło ruchliwej drogi. Opowiedziałem to zresztą dziewczynom, które stwierdziły „a tak, widziałyśmy kilka razy siedzących tam ludzi z laptopami”.

Na koniec 2 ciekawostki piłkarskie. Jedna o której zapomniałem to ćwierćfinał Niemcy – Argentyna. Jestem w Nowej Zelandii, kraju, który mało raczej zna się na piłce. Komentator też nie jest jakiś porywający, a jednak jak Trochowski wchodził z ławki stwierdził cytuję dokładnie „na boisko wchodzi Trochowski. To będzie już 3 polski zawodnik na boisku w drużynie Niemieckiej. Ciekawa sprawa, ponieważ Polska się nie zakwalifikowała. Ciekawe również, że w drużynie nie ma żadnego Turka”. Haha, nie wiem czy mam się cieszyć z tym porównywaniem nas do Turków? ;)
Druga ciekawostka językowa po dzisiejszym meczu. W naszym języku istnieje sformułowanie „wzięty w kleszcze” na dwóch zawodników miażdżących przeciwnika :) Po tutejszemu mówi się „sandwiched”, czyli w dowolnym tłumaczeniu skanapkowany :) codziennie czegoś się uczę, pobyt tutaj jest lepszy, niż najdroższa szkoła języka angielskiego, ale o tym wam już mówiłem.
No i na koniec krótka radość HURRRAAAA! Holandia w finale!!!! YUPI!!!! Wymażony finał: Holandia – Hiszpania!!!

6 lipca 2010

Deszcz = dom, dom = nuda!

Zbliżam się do momentu, kiedy zaczynają mi się kończyć pomysły na pisanie. A przynajmniej codzienne. Wynika to zapewne z coraz bardziej zarysowującej się pogody zimowej (czyt. deszczu). Powoduje to, że cały dzień spędzam w domu i piszę sobie D(r)upala + bawię się JS.

Co wam ciekawego mogę powiedzieć to tylko 2 rzeczy. No może 3. Pierwsza to standardowo codzienna, czyli praca. Wpadłem na pomysł, że skoro mogę pracować jako wolontariusz, to czemu by nie popracować jako wolontariusz u przyszłego pracodawcy. I z tym pomysłem uderzyłem do Sama (który szuka mi pracy), który stwierdził, że jest to świetny pomysł i w tym tygodniu będzie rozmawiał z kilkoma osobami o mnie i zobaczy czy uda mu się coś zdziałać w sprawie pracy+wizy. Ogólnie mój pomysł polega na tym, że dostaję ofertę pracy od pracodawcy i na pozwolenie o pracę muszę czekać. Zajmuje to podobno ok. 2 tygodni. W tym czasie jednak mogę pracować już dla tego pracodawcy jako wolontariusz, co zapewni lepszy start, bo on nie będzie musiał za ten okres płacić (a nawet mu nie wolno ;) ) a ja przez ten czas na luzie nauczę się co w tej firmie piszczy. Wolontariusze nie potrzebują pozwolenia na pracę. Dodatkowo wczoraj zgłosiła się ta firma, których 60 czy 70 pytań uzupełniałem w piątek i poprosili o więcej detali. Plus jest taki, że w tym ich formularzu zaznaczałem, że nie mam wizy, więc są tego świadomi. W podziękowaniu za zainteresowanie skrobnąłem im 4 stronicowy dokument o sobie, czym się zajmowałem, co lubię robić, co robię najlepiej, jakie są moje wady, zalety bla bla bla :) po prostu staram się dobrze sprzedać.

Druga rzecz to to, że się przeprowadzamy. Już na 100%. Prawdopodobnie już za tydzień. Przeprowadzamy się do jednej dzielnicy dalej, do jakiejś (podobno) bardzo spokojnej i ładnej dzielnicy. Do dużego domu, gdzie 3 sypialnie są na dole a 2 na górze. Podział jest taki, że dzieciaki będą na dole, Kitty, Linda i ja na górze. Opłaty za mieszkanie za to spadną o ok. połowę dopóki mieszkam sam. Podobno jest też bardzo blisko oceanu i promu do centrum (zamiast pociągu ;) ). Zobaczymy. Jeszcze nie byłem, ale jakoś w najbliższym czasie mamy się wybrać, wtedy będę mógł powiedzieć więcej.

Ostatnia rzecz to ciekawostka. W tutejszej TV leci coś takiego jak wojny sąsiadów. Po obejrzeniu wczoraj stwierdzam, że nie wszyscy ludzie są tacy mili i przyjemni tutaj :) Z jednej strony bardzo zabawny program jak się go ogląda, ale jak się zastanawia o co i jak Ci sąsiedzi walczą ze sobą i to na oczach telewidzów, to już nie jest zabawne. Wczorajszy odcinek zajął się cały wojną pomiędzy starszą Chinką dokarmiającą ptaki i kaczki w parku a sąsiadami, którym przeszkadzają te masy kaczek, mew itd, ich odchody i hałas. Dlatego wysyłają babce wycinki z gazet o polowaniach, wydzwaniają udając kaczki, nawet podrzucili w worku zastrzeloną kaczkę LOL! W dodatku donieśli do tutejszego urzędu miejskiego na babkę a urząd oficjalnie zakazał babce karmić ptaki, co podobno jest dla nich szkodliwe. Ogólnie szopka. Babka widać, że mocno szurnięta, ale z drugiej strony jak cały świat jest przeciw niej, poszła by sobie karmić ptaki nad zatokę albo cuś. Tak czy owak takie rzeczy też się tutaj zdarzają ;)

5 lipca 2010

Zakochalem sie

W Nowej Zelandii! Od tego weekendu mogę powiedzieć, że byłem lamerem i amatorem i tak naprawdę g. widziałem. Jednak w sobotę dziewczyny (w końcu!!!) zabrały mnie na TĄ plażę, jakieś 40-50km od Auckland na zachodnim brzegu, przez prawdziwą Nowozelandzką drogę, na prawdziwą Nowozelandzką plażę surferów. Było PIĘKNIE!!! Ale od początku.
W sobotę wstałem ok. 12, jako że noc była pełna piłki nożnej :) zszedłem na dół na śniadanie, gdzie spotkałem całą reprezentację. Kitty, Linda, Hailey i Keyla. Powiedziały, że wybierają się na plażę Piha i czy zabieram się z nimi. Jeśli tak, muszę wyzbierać się w godzinę. Dla mnie żaden problem ;) W tą godzinę notabene zdążyłem zjeść śniadanie, wziąć prysznic, skoczyć do kafejki, wrócić a one jeszcze nie było gotowe :p Jak to z kobietami. W każdym układzie w międzyczasie układ się zmienił i z chętnych została tylko Kitty, Linda i Keyla (najmłodsza córka Lindy). Wsiedliśmy do samochodu ok. 13 i wyruszyliśmy na zachód. W międzyczasie Kitty stwierdziła „mam nadzieję, że tam jest ładniejsza pogoda”. Możecie się śmiać, ja się śmiałem z tego stwierdzenia, ale okazuje się, że po tych 40km jazdy, przejechaniu na drugie wybrzeże wyspy pogoda się zupełnie zmieniła! Podobno to jest zupełnie normalne, że od jeśli wschodniej strony jest pochmurno z małymi przejaśnieniami, to od strony zachodniej może prażyć słońce. Niesamowite! Pogoda więc udała się znakomicie. Wziąłem ze sobą zestaw do pływania, jednak pora o której wyjechaliśmy spowodowała, że byliśmy tam po prostu za późno i było za zimno.
Droga piękna, zastanawiałem się, czy nie urządzają na niej rajdów samochodowych, bo jest górzysta, kręta i wąska, w dodatku z pięknymi widokami.

Widoki na TEN ocean przepiękne i na górzystą, zieloną Nową Zelandię

Po kolejnych 20 minutach drogi zjeżdżamy z gór i zjeżdżamy drogą na plażę. Widok zapiera dech w piersiach, sama droga i widok z góry przypomina Cinque Terre we Włoszech. Plaża prawie pusta, tylko kilku surferów, natomiast bardzo ładnie zorganizowana, parkingi, toalety, prysznice, wszystko co trzeba. Podobno w wakacje nie ma gdzie szpilki włożyć. Mijamy zarośla dzielące parking od plaży i taki oto dostajemy widok:

Więcej zdjęć jest w albumie, o ile zdążę je wgrać ;) Ogromne fale, surferzy i przepiękne widoki na skaliste wybrzeże. I czarny piasek! Nie do opisania. Posiedzieliśmy tam jakieś 40 minut i jako, że zbliżał się wieczór pojechaliśmy na grilla. I tutaj kolejny szok! Szok to mało powiedziane! W lesie, jest publiczne miejsce do grillowania. Z grillem elektrycznym! Publicznym! Darmowym! U nas pewnie trzeba by zapłacić „klimatyczne” za samo wejście, a tutaj mamy za darmo grilla! No i ten las. Nie do porównania z naszym. Zasadniczo bardziej opisałbym to jako dżunglę :) Gęste zarośla, palmy, dziwne drzewa, mnóstwo przedziwnych odgłosów zwierząt, ciemno, strasznie i SUPER! Mam krótki filmik, w końcu muszę zgrać filmiki na youtube :) Tymczasem wygląda to tak:

Niestety nie udało się dotrzeć do (podobno) pięknego wodospadu, ponieważ jest kilkadziesiąt minut drogi w głąb dżungli. A tutaj się ściemniało w dodatku trzeba było zjeść kiełbaski ;) Do pełni szczęścia brakowało widoku Kiwi (które żerują podobno w nocy), ale Linda stwierdziła „one na pewno tu żyją, ale to są nieśmiałe zwierzęta. Zresztą w sobotę wieczorem siedzą pod ziemią i zajadają się chipsami z dipem. Takie już są Kiwi” :D Przed samym zmrokiem, zjedliśmy, wypiliśmy po piwku i zabraliśmy się z powrotem do domu. Po drodze zahaczyliśmy o jeszcze większą plażę, niestety było już ciemno i jedyne co zapamiętam to ogromny, ogłuszający huk fal. Tutaj muszą być jeszcze większe :) Zasadniczo zastanawiam się, jak ludzie mogą mieszkać w pobliżu oceanu przy takim huku! Producenci szczelnych okien mają się jak wykazać ;)
Po sobocie, mogę powiedzieć 3 pewne rzeczy! Pierwsza, że tutaj zostanę. Jak nie dostanę pracy, to będą musieli mnie deportować, bo nie dam się stąd ruszyć! Druga, że kupię deskę surfingową, a trzecia, że kupię łódkę! Wszystko w odpowiednim czasie, ale na 200%!
Powrót do domu nie był już taki ekscytujący, bo było już ciemno, ale za to wynagradzała śmieszna atmosfera w samochodzie. W domu byliśmy późnym wieczorem, więc długo nie musiałem czekać na mecz, który znów był o 2 w nocy.
Jeśli chodzi o mecze, to już nie będę się rozpisywał, natomiast jedna uwaga – byli świetni piłkarze, nie zawsze muszą być dobrymi trenerami (patrz Dunga, Maradona) co nauczy federacje w przyszłości najpierw rozważać sławnych trenerów a później sławnych, byłych piłkarzy.
Niedziela minęła bardzo szybko. Najpierw długi sen, znów do 12 (po meczu), potem Drupal i pisanie jakiś modułów dla rozgrzewki. Dzisiaj napiszę do Sama, że już potrafię proste moduły w Drupalu napisać :) W następnej kolejności idzie uczenie się Symfony. Może napiszę moduł do Drupala w Symfony? ;)
Dzisiaj pracowity, dzień ponieważ muszę odpicować ten moduł, poinformować Sama, że mogę go wysłać na przykład mojej pracy i powysyłać kolejne ogłoszenia. Dlatego zbieram się z łóżka i dzisiaj was już żegnam.

3 lipca 2010

Piekna zima

Wczorajsza piękna pogoda sprawiła, że w końcu było co robić. Można było się przejść po okolicy, można było też troszkę popracować. 16 stopni w cieniu, piękne słońce i zima. Taką zimę to ja mogę mieć codziennie! Zasadniczo to chciałbym mieć i mam nadzieję, że będę miał na dłużej ;) W każdym układzie – spacerek po okolicy, jednak niezbyt daleko, ponieważ zależało mi na przejrzeniu w piątek ofert pracy i wysłaniu kilku, bo ostatnio bida z tymi ofertami. Potem wizyta w kafejce i nowa oferta pracy. Miejmy nadzieję, że wyjdzie pozytywnie, bo jest w Auckland, jakoś specjalnie nie było nacisku na posiadanie wizy (pomimo, że trzeba było zaznaczyć opcję, że się jej nie ma) i wymagania pasujące do mnie. No i ogłaszał się pracodawca bezpośrednio, nie agencja. Dla chętnych, żeby „pomóc sobie i im w rekrutacji” można było uzupełnić test psychologiczno osobowościowy. Więc zajęło mi 40 minut uzupełnienie 70 pytań (a te dziwaki napisali „zajmie Ci to tylko 15 minut, a dzięki temu zwiększasz sobie szanse”), przy czym uważam, że test był całkiem sensowny w przeciwieństwie do ostatniego, który uzupełniałem. Tak czy siak czekamy na odpowiedź. Natomiast okazuje się, że Ci którzy nie odpisali (jeśli chodzi o wysłane aplikacje), mogą jeszcze odpisać, ponieważ dostałem wczoraj maila od Uniwersytetu w Hamilton, że moja aplikacja nie przeszła i dziękują za udział. Nie wiem czy pamiętacie, ale wysyłałem tam aplikację jakieś 3 tygodnie temu (na stanowisko analityka, więc w sumie średnio pasowało do mnie :D ale wysyłam gdzie popadnie ;) ). Oznacza to, że jeszcze może się coś odezwać „historycznie”. Tak czy owak na razie się nastawiam na Drupala i uczę się dodawać nowe moduły, żeby można było napisać Samowi, że mam podstawowe pojęcie o CMSie, zanim pójdzie do tego pracodawcy przedstawić (zapewne nie tylko) moją kandydaturę.
Popołudniu, ponieważ ciągle mam nieodpartą potrzebę robienia czegoś konstruktywnego, zmusiłem (dosłownie) dziewczyny, żebyśmy umyli samochód. Głównie z tego powodu, że wygląda w środku jak pobojowisko ;) Z zewnątrz nie tak źle, ponieważ tutaj często pada, więc automyjnia jest :p W każdym układzie po wielu oporach udało się wyciągnąć Kitty, Linda zaś w geście buntu poszła spać ;) Wyszorowanie samochodu zajęło 2 godziny, więc akurat do późnego popołudnia. Potem kolacja, wieczorny seans filmowy, spotkanie rodzinne Lindy przy piwku, wieczorny mecz Holandia – Brazylia i o 4.30 rano do łóżka. Oznacza to ni mniej ni więcej, że przed chwilą wstałem a mamy 12 :p

Na koniec ogłoszenie. Uwaga, Uwaga! Julia wczoraj zdała swój egzamin inżynierski. Zapraszam do składania gratulacji :)

Krotki wpis o pilce noznej

Specjalnie oddzielony, żeby dziewczyny mogły ominąć i nie musiały się nudzić ;)
Wczorajszy mecz Holandia – Brazylia zakończył się niespodzianką? Nie dla mnie. Zwyciężyła drużyna grająca piłkę nożną. I nic nie usprawiedliwia faktu, że ligę mistrzów przez przypadek wygrała drużyna nie grająca nic. Bo jak coś jest brzydkie i śmierdzi to nie można nazwać tego piłką, trzeba nazwać to kupą! I tak jak ktoś brzydkie i śmierdzące nazwał kupą, tak brzydka i śmierdząca jest gra reprezentowana przez Mourinho i trzeba ją nazwać antyfutbolem. A nawet nie można nazwać tego grą, co murowaniem bramki. I taki styl obrał właśnie na mistrzostwach świata Dunga (co za baran!). No jak można techniczną drużynę, stworzoną do ataków, do konstruowania koronkowych akcji ustawić piątką w obronie w ćwierćfinale mistrzostw świata? Kiedy Pele go skrytykował, odpowiedział „to ja podejmuję decyzje w sprawie drużyny”. No i podjąłeś. Złą! Do wczorajszej pierwszej połowy trzymałem za Brazylią (obejrzałem teraz pierwszy ich mecz, przypominam, że tutaj mecze są tak między 2 a 6 rano :( ). Wczoraj też jakiś „geniusz” prasowy napisał na Onecie tytuł „brazylijska nawałnica, Holandia zagubiona” po pierwszej połowie. Otóż nie „znawco”. Brazylijska nawałnica, to były nieudolne próby ataku ludzi, którzy sa do tego przyzwyczajeni. A Holendrzy byli zaskoczeni, Holandia po prostu nie miała taktyki na broniącą się Brazylię! Myślę, że nawet skład trenerski złożony z 10 najlepszych trenerów świata nie przygotowałby drużyny na taką grę Brazylii OBRONNĄ! Brazylia! I się broni! Brzmi jak Science Fiction! Więc Holandia po prostu nie miała pomysłu na taką grę. Sami prawdopodobnie byli przygotowaniu na obronę i ataki z kontry (tak to wyglądało z ustawienia), a tutaj musieli prowadzić grę. Jednak Dungę ukarała własna głupota, bo kiedy trener Holendrów otrząsnął się, walnął 3 kielonki, żeby uwierzyć w ustawienie Brazylii, następnie przetrzymał w szatni serię pytań:
- Słuchajcie, oni mają taktykę defensywną. Jakieś pytania? Robben?
- Czy oni naprawdę…
- Tak, oni są ustawieni 5 w obronie. Van Persie?
- Czy to…
- Tak styl defensywny! Kyut?
- A może…
-Nie, oni naprawdę ustawieni są obronnie!
I tak po 15 minutach wystarczyła jedna na dokończenie – „jeśli oni się bronią, to my zaatakujmy”. Tymczasem Dunga w taktyce nic nie zmienił. Co przyniosło 2 piękne bramki (przy czym trzeba przyznać, że przy pierwszej dopisało szczęście, ale szczęście dopisuje lepszym). Przyniosło by pewnie ze 3 więcej, gdyby nie kurtuazja zawodników Holandii w końcówce spotkania i chęć doprowadzenia do 1000% sytuacji, zamiast strzelanie w sytuacji sam na sam. I tak oto mit Brazylii upadł. Brazyliana poszła się schować i zapłakała przy granicy Argentyńskiej, a zupełnie zasłużenie w półfinale i mam nadzieję, że również w finale mistrzostw świata zagra Holandia. A Dundze, Mourinho i innym trenerom antyfutbolu dziękujemy! Swoją drogą jaka to radość, że Mourinho został trenerem Realu! Jak przyjemnie będzie usłyszeć śpiewy w Hiszpanii „co ja widzę, co ja widzę, Real Madryt w drugiej lidze!” haha :)

2 lipca 2010

Kolejna nadzieja na znalezienie pracy

Na początek muszę odpowiedzieć publicznie na komentarze :p bo jak odpisuję w komentarzach dzień później, to nikt nie czyta! Otóż tak, jestem pracoholikiem na odwyku, czasem czuję się gorzej jak alkoholik, chodzę po domu w jedną i drugą stronę i szukam co bym mógł zrobić. Tak lenię się teraz cholernie i tak, były czasy, kiedy pracowałem po 14 godzin 6 dni w tygodniu i miałem jeszcze ochotę 7 dnia zwiedzać. I powiem wam, że cholernie tęsknię za tamtymi czasami! Mogę pracować 16 godzin 7 dni w tygodniu, niech mi tylko ktoś da coś do roboty! Cokolwiek, mogę być na zmywaku, mogę zamiatać chodniki, mogę być śmieciarzem, ale do jasnej cholery muszę coś zrobić bo zeświruję!!! Dzisiaj zadzwonię do tej firmy, w której być może będę pracował jako wolontariusz. Dzwoniłem wcześniej, ale Bruce (kontakt, który dostałem) miał wolne. Miałem zadzwonić rano, ale pani w słuchawce stwierdziła „pozostało Ci 4 minuty do rozmowy”, więc nie ryzykowałem, że nam przerwie w połowie i muszę uzupełnić konto na komórce. Zadzwonię popołudniu więc, a to pewnie będzie oznaczało, że umówimy się na spotkanie dopiero w poniedziałek. Mam też nadzieję się z nimi umówić (z tamtą firmą), o ile będą chętni, że opłacą mi transport i będę pracował full-time, czyli 5 dni w tygodniu. Jeśli będę mógł jeździć do pracy za darmo, to mogę pracować codziennie za darmo. Przynajmniej do znalezienia pracy ;)

Podsumowanie wczorajszej wycieczki do CBD. Pojechałem sobie autobusem, byłem godzinę wcześniej na miejscu, więc usiadłem w parku i zacząłem szukać darmowej sieci wifi. Niestety za cholerę takiej tutaj nie ma :/ Chodziłem, szukałem, nic. Jak są jakieś otwarte, to albo proszą o hasło, albo włącza się strona, gdzie za drobne 10$ płacąc kartą kredytową możesz mieć 1 dzień internetu. Phi! Tak więc olałem ten świetny interes, pochodziłem sobie po centrum i 15 minut przed czasem wszedłem do wieżowca. Typowy biurowiec, wchodzi się do klatki schodowej a tam tylko korytarz i 3 windy. Wciskam 10 piętro, wysiadam, rozglądam się w którą stronę i znajduję firmę Sead. Nie ma recepcji, więc na razie siadam na kanapie, bo jestem wcześniej i bawię się wielką kulą, w której jest mała kulka i labirynt. Trzeba małą kulką przejść cały labirynt, świetna sprawa. Jest 98 punktów, przez które trzeba przejść, najdalej dotarłem do 14 :p. W międzyczasie ktoś przechodził, zapytał czy Sam wie, że przyszedłem, powiedziałem, że jeszcze nie, ponieważ jestem wcześniej, ale miły Pan powiedział, że poinformuje Sama, że jestem. Sam przyszedł po ok. 5 minutach.
Zaprosił mnie do pokoju zwierzeń ;) dał swoją wizytówkę i zaczęliśmy rozmowę. Sam to Kiwi, ok. 30 lat, bardzo sympatyczny facet. Wyjaśnił mi bardzo dużo rzeczy o szukaniu pracy tutaj a przy okazji opowiedział o działaniu firmy. Tak więc Sead oprócz konsultingu IT jest również pewnego rodzaju organizacją zrzeszającą obecnie ok. 700 osób. Polega to na tym, że wszystkie 700 osób znają się wzajemnie z pracy ze sobą, przez co mogą polecać się w innych firmach w sprawie nowych projektów czy szukania pracy. Dodatkowo mają wspólne wigilie, spotkania itd. W każdym układzie Sead oprócz tego szuka pracowników dla ludzi z tej organizacji. Nie jest to ich główne zajęcie, ale jednak robią to często.
Rozmowa zajęła nam ok. 30-40 minut. W międzyczasie dowiedziałem się, dlaczego obcokrajowcom jest tak trudno znaleźć pracę. Otóż bardzo mało pracodawców zatrudnia kogoś z zagranicy bez pozwolenia o pracę, przez co po prostu się boją. Boją się kontaktów z immigration, boją się jakiś kontroli, ogólnie boją się, bo nie wiedzą. I ta powszechna niewiedza sprawia, że firmy z góry odrzucają kandydatów z zagranicy do pracy. Trzeba mieć dużo szczęścia, żeby trafić na uświadomioną firmę. Dodatkowo Sam stwierdził, że firmy typowo rekrutacyjne, których zajęciem jest uzupełnianie stanowisk i łapanie pracowników, też nie przepadają za takimi ludźmi jak ja, ponieważ to opóźnia ich pracę, a ich zadanie to ogłosić, przesiać, posadzić. Jak najszybciej, jak najwięcej. Firm, które dbają o pracowników tak samo jak o pracodawców jest mało, co przeczy mojemu wcześniejszemu spostrzeżeniu. Być może ma rację, ponieważ ta laska, która miała mi znaleźć kilka ofert pracy i zadzwonić nigdy już nie zadzwoniła. Więc domyślacie się, że zadałem magiczne pytanie „to co macie ze mnie :)”. Więc Sam się uśmiechnął i powiedział,
„Po pierwsze pieniądze ;) tutaj system polega na tym, że jeśli znajdziesz pracodawcy pracownika, to firma rekrutacyjna dostaje opłatę 10-15% z rocznego wynagrodzenia tego pracownika. Po drugie, oni wieżą w ludzi i mają nadzieję, że jeśli dla takiego człowieka jak ja znajdą pracę i będą uprzejmi, to za 5 lat jak ja będę szukał pracowników do firmy, to zgłoszę się właśnie do nich.” Niesamowite, powiedziałem, że czuję się jakbym dostał prezent na urodziny :D Sam powiedział, że nic nie może gwarantować, ale ma 2 oferty pracy, które mogą pasować do mnie. Problem w tym, że obie potrzebują znajomości open-source (jedno Drupal, drugie Symphony), ale wydaje mu się, że można to przeskoczyć. W przyszłym tygodniu będzie rozmawiał z jednym pracodawcą o mnie i zapyta czy będzie miał ochotę przejść drogę przez immigration ze mną, za tydzień będzie rozmawiał z drugim pracodawcą, ponieważ tamten ma wakacje i dopiero wtedy wraca a Australii. Tak czy siak podniósł mnie na duchu i mam nadzieję, że uda mu się coś wyskrobać, przynajmniej rozmowę kwalifikacyjną, bo sprzedawać to ja się umiem dobrze ;) A jeśli już on załatwi rozmowę kwalifikacyjną, to będzie oznaczało, że pracodawca będzie świadomy braku wizy. Zobaczymy, głowa do góry i jedziemy dalej :)
Wracając wpadłem na pomysł powrotu pociągiem, w końcu jeszcze nigdy nie jechałem, pomimo że pociągi mam za oknem :p Wpadłem więc na dworzec, kupiłem bilet i usiadłem w poczekalni. Miałem 15 minut na pociąg więc ostatnim rzutem na taśmę wyciągnąłem laptopa, sprawdziłem i wygrałem! :) Znalazłem darmowe, dworcowe wi-fi. I tak z 15 minut oczekiwania na pociąg zrobiła się godzina, ale o tym już wiecie.
Tymczasem ściągnąłem sobie Drupala i zaczynam grzebać :) Symfony też sobie ściągnąłem, ale niestety w paczce nie było żadnego demo, więc nie wiem z czym to się je ;) Przez weekend zamierzam napisać jakiś mały modulik do Drupala i przesłać Samowi, żeby pokazać że nie taki diabeł straszny i że dam sobie i z tym radę, chociaż open-source to zło! haha :) żart, ale mnie zdenerwował ten open-source-owy koleś z ubiegłego tygodnia, więc niech ma za swoje :p

1 lipca 2010

Bardzo krórki wpis

Dzisiejszy wpis jest bardzo krótki, bo live z dworca w centrum :D Właśnie skończyłem rozmowę z bardzo miłym Panem z firmy rekrutacyjnej. Jutro wam opowiem jak poszło. Tymczasem właśnie ucieka mi kolejny pociąg, ale korzystam z tego, że mam darmową sieć na laptopie i mogę sobie w końcu pościągać kilka potrzebnych rzeczy. Może warto codziennie odwiedzać dworzec :D Pozatym pogoda super, więc gdyby nie te cholernie niewygodne ładne buty, to wróciłbym do domu na nogach. Tymczasem przyjechałem autobusem, przeszedłem jakiś kilometr i nabawiłem się odcisków. SIC!
Dobra znikam na pociąg.

P.S. Zaplątała mi się taka dziwna piosenka i kojarzy mi się jednoznacznie z Andrzejem i Grześkiem haha :D